wtorek, 28 grudnia 2010

powracanie

Kiedy myślisz, że jesteś już tak daleko od Boga, że On pewnie nie ma ochoty nawet na Ciebie spojrzeć ... że po raz kolejny zawiodłeś... że kolejna obietnica została złamana ... "nie warto próbować, bo zawsze i tak kończy się tak samo"...

Ja wiem, że On powie tylko to :

for all your fountains are in Me
I have everything you need
JUST KEEP COMING BACK TO ME

those who call upon My name
they will not be put to shame
JUST KEEP COMING BACK TO ME

bo wszystkie twoje źródła są we Mnie
mam wszystko czego potrzebujesz
PO PROSTU WCIĄŻ NA NOWO PRZYCHODŹ DO MNIE

ci którzy wołają do Mnie
nigdy nie będą zawstydzeni/ zawiedzeni
PO PROSTU WCIĄŻ NA NOWO PRZYCHODŹ DO MNIE

To jest piosenka, której linku nie mogę nigdzie znaleźć, ale jej tekst jest tak niesamowity... tak niesamowcie prawdziwy. Bóg wie, że jesteśmy tak beznadziejnie słabi, że nasze decyzje czy postanowienia tak szybko się zmieniąją pod wpływem sytuacji czy emocji. Ale On patrzy na Ciebie z miłością, której prawdopodobnie nigdy nie zaznałeś i mówi :

" Nie bądź dalej sfrustrowany. Nie gniewaj się sam na siebie. Przestań się zniechęcać. Ja mam WSZYSTKO czego potrzebujesz. We mnie jest to co da ci siłę by na nowo spróbować. Zaufaj mi... to kosztuje... zaufanie mi kosztuje cie zrezygnowanie z polegania na własnych planach i pomysłach. Zaufaj mi, a nie będziesz zawstydzony. Nie zawiedziesz się. Po po prostu po raz kolejny wróć do Mnie.. proszę cię wróć do mnie"

niedziela, 5 grudnia 2010

aaaaa !!! domek z okiennicami !


Niesamowite !

Niesamowite jest to jacy ludzie mnie otaczają ! Zawsze marzyłam o prawdziwych przyjaciołach... i też o tym napisałam z jednym z postów... ale co więcej.
Po napisaniu postu o marzeniach, mój cudowny przyjaciel nie mógł zrezygnować z okazji zrobienia czegoś pięknego... pięknego przyjacielskiego gestu !
Napisałam, że marzę o domku z okiennicami i... namalował mi go !!!
Po prostu czyż to nie wspaniałe, gdy otaczają nas tacy ludzie ?
Dziękuję Filip ! Jesteś niezastąpiony !

sobota, 4 grudnia 2010

Jestem wstrząśnięta... spotkałam się dzisiaj z Miłością twarzą w twarz.

Ewangelia Jana 11-14 ... myślę, że napiszę coś więcej na ten temat. Ale kto chce niech sam przeczyta. Nie wiem czy gdziekolwiek indziej, Jezus pokazuje tak bardzo swoje emocje... to jak bardzo wrażliwy jest... jak bardzo przywiązany i kochający swoich ludzi.... jak bardzo ludzki jest ! Zrozumiałam coś niesamowitego podczas czytania tego...
Ja tak na prawdę w głębi serca myślałam, że Bóg nie potrafi kochać. Na prawdę zobaczyłam to. Zawsze się mówi, że Boża miłość jest piękniejsza niż ludzka... ale ja nie znałam Bożej miłości nie umiałam jej sobie wyobrazić. Myślałam, że już ją trochę znam, rozumiem... ale podczas czytania zrozumiałam, że potrzebowałam dosłownych przykładów sytuacji ... potrzebowałam zobaczyć ludzkie odruchy ze strony Boga by zrozumieć Jego miłość. Nie wiem czy rozumiecie o czym mówię. A czytając te fragmenty Bóg otwierał moje oczy na Jego miłość tak ludzką i tak bosko doskonałą ! Jestem głęboko wstrząśnięta... brak mi słów. Jednocześnie tym, że we mnie są jeszcze takie myśli, ale dużo bardziej tym, jak On bardzo kocha ludzi... jak bardzo kocha mnie. Przeżywa, płacze, lituje się, współczuje, przywiązuje się, tęskni... taki jest Bóg. Prawdziwy z krwi i kości, a jednocześnie niecielesny. Jak bardzo prawdziwy jest Bóg. Jak bardzo prawdziwe emocje ma. JAK PRAWDZIWY JEST BÓG ... JAK RZECZYWISTY.

Jak bardzo wsadzamy Go do pudełka z napisem "Bóg", które mieści się razem z naszą Biblią w szufladzie. Jak mało wiemy... jak mało. Bóg jest osobą... kocha miłością pełną pasji. Kocha tak rzeczywiście, tak prawdziwie, tak ludzko ! On OKAZUJE miłość. mówię to bo ją odczułam ! Bo po spotkaniu z nią już nigdy nie będę taka sama. Jak bardzo On mnie kocha ! Jak bardzo !


Jestem wstrząśnięta. Spotkałam się dzisiaj z Miłością.




czwartek, 25 listopada 2010

maaaarzeniaaaaa

Gdy byłam młodsza kochałam, po prostu kooooochałam, całą sobą szukać w świecie rzeczywistym tego co jest obecne w moich kolorowych, pełnych nadziei, pięknych obrazów i wyśnionych marzeniach. Wyobrażanie sobie przyjaźni doskonałej, która nie zna zazdrości, złości. Takiej, która jeśli cierpi to tylko wespół, a gdy się rozłącza to przeżywa ból rozłąki w piękny i romantyczny sposób ubierając to w piękne słowa i obrazy. Lubiłam też wyobrażać sobie lekkość w nauce, która poszerza umysł i horyzonty, taką która całą sobą pochłania pozostawiając wiele pola do wyobraźni. Myślenie o związkach i miłościach przyjaciółek wywoływało dreszcz i podniecenie ! Wybieranie sukienki ślubnej, wieczory spędzane na długich rozmowach przeplatanych śmiechem i płaczem wprawiały mnie w zachwyt ! Zawsze marzyłam też o podróżach.. szalonych ! Takich, po których mogłabym opowiadać z ogniem w oczach i uśmiechem pełnym wspomnień. Podróżach podczas, których mogłabym poznawać wielu ciekawych ludzi, którzy uczyliby mnie, a ja ich. Cząstka ich na zawsze pozostawała by we mnie i zmieniała i upiększała mnie i moje spojrzenia na świat... nieopisaną przyjemność sprawiało mi wracanie do domu drogą pełną kolorów wiosny i śpiewu ptaków, ale też przypruszoną białym snieżnym pyłem i otoczoną zapachem jaki może nieść tylko chłodny, świeży powiew zimowego wieczoru.

Tak wiele się zmienia. Rzeczywistość wokół w miarę czasu pokazuje, jak bardzo marzenia są naiwne... jednak ja uważam, że trzeba być odważnym na to by marzyć, a jeszcze bardziej by do spełnienia tych marzeń dążyć. Kiedyś myślałam, że jak chcę być posłuszna Bogu i Mu wierna to będę musiała zrezygnować z wielu swych marzeń... myślałam, że są zbyt przyziemne by Bóg mógł się o nie troszczyć i jakokolwiek uważać je za istotne. Nie widziałam i nie mogłam sobie wyobrazić jak Bóg marzenia młodego, naiwnego dość stworzenia jakim byłam może użyć i wykorzystać w swoich "wielkich i niezbadanych sprawach"...

Ale dzisiaj widzę, że jest inaczej. To prawda moje dziecięce marzenia okazały się w miarę czasu zbyt piękne by być spełnionymi... przyjaźnie, podróże, zachwycanie się wszystkim dookoła nabiera innego znaczenia w miarę czasu, jednak nie jest to powód na porzucanie ich. Wiele bólu i trosk zniekształca nasze marzenia i piękne nadzieje, jednak na ile dojrzali pozostaniemy by dalej marzyć jak dzieci, a postępować dorośle ?

Teraz widzę jak wszystkie marzenia, które miałam i mam są... po prostu od Boga. Widzę, że one wszystkie prowadzą tam gdzie jest wola Boża, gdzie jest spełnienie pięknego planu dla mojego życia. Bóg mówi do nas przez marzenia... tak łato je porzucamy uważając, za byt naiwne, dziecinne czy głupie po prostu ! Uważamy się za zbyt rozważnych czy dorosłych by rozchulać wyobraźnię i czerpać przyjemność z samego jej posiadania. Ja nie wyrosłam z marzeń i zachwycania się światem oraz przeżywania wszystkiego 10 razy bardziej niż inni... płaczę gdy coś mnie zrani, zaboli, ale też wzruszy, płaczę czytając książki i śmieję się głośno gdy widzę jak ludzie nie potrafią śmiać się z siebie. Jestem emocjonalna i po wielu napominanich, że powinnam bardziej opanowywać się, stwierdzam, że ta walka zostaje wygrana na korzyść emocji. Gdyby nie one, nie mogłabym płakać i cieszyć się z innymi, nie mogłabym się wczuć w uczucia drugiej osoby, nie mogłabym szaleć ze śmiechu i umierać z rozpaczy.

Co chcę powiedzieć to to, żeby odgrzebać to co sami pochowaliśmy bądź inni zmusili nas do tego, bądź sytuacje życiowe nie dały innego wyboru. Marzenia są od Boga i nawet jeśli twierdzisz, że nie ma go w Twoim życiu, to to jest jeden z dowodów na to, że część Jego serca jest dokładnie w Tobie i to w najpiękniejszej postaci. To jaki jesteś i kim jesteś też jest Jego pomysłem, kochanie siebie jest cudownym okazaniem wdzięczności Jemu, za to jak Cię wymyślił.

chcę śpiewać
chcę podróżować
chcę mieć mały domek z okiennicami
chcę mieć niezawodnych przyjaciół
chcę każdego dnia umieć się cieszyć nawet przez łzy
chcę kochać Boga i szaleć z miłości za Nim
ot co ! i samo to spawia, że jestem szczęśliwa

poniedziałek, 25 października 2010

proste i ... cudowne

Kiedy patrzę na moje życie, mogę śmiało powiedzieć, że widzę dzień po dniu, że Bóg jest dla mnie wierny. Widzę jak bardzo ja się zmieniam, jak wiele popełniam błędów i jak wiele zwycięstw odnoszę jak bardzo się rozwijam i potem nagle się cofam to widzę ciągle tą jedną rzecz, że On jest wierny i nieskończenie dla mnie dobry. Mam kilka rzeczy, które chciałabym napisać, bo niesamowite jest to jak Bóg działa i jak ma sposób na każdego, który jest jedyny i niepowtarzalny. Jednak nie potrafię ostatnio znaleźć czasu, jednak teraz gdy już dochodzi północ nie mogłam się mimo wszystko powstrzymać by po prostu powiedzieć, że On jest wierny, że On jest dobry, że On po prostu jest i się troszczy. Niezależnie od nikogo i niczego. I może przeczytasz to i stwierdzisz jakie to banały i, że nie ma w tym nic głębokiego, to ja powiem, że jeśli dostaniesz to objawianie OSOBIŚCIE do swojego, życia jaki On jest to nigdy nie uznasz tego za banał, bo Jego natura banałem nigdy nie była i nie będzie i mogę godzinami medytować nad tym, że On jest dobry, a i tak nie dojdę do pełnego poznania i zrozumienia.

idę spać :)

wtorek, 31 sierpnia 2010

widzimusię

Ostatnio znowu postanowiłam bardziej intensywnie szukać prawdziwego obrazu Boga. Prawdziwego. Bo nie chcę znać Boga tylko takiego jaki przedstawia mi kościół, czy ludzie wierzący ,których znam; nie chcę też żeby na mój obraz Boga wpływało to jak ja się czuję, czy to co przechodzę w życiu.
On jest Bogiem żywym. To znaczy, że jest osobą. To znaczy, że ma charakter i, że ma konkretne cechy, które ja chcę poznać aby kochać Go i ufać Mu. Jak mogę zaufać komuś kogo nie znam, jak mam go kochać.
Kiedy się modliłam natknęłam się na kilka psalmów pod rząd, które były idealne na moją potrzebę :)

Cały ten psalm jest piękny ! I po prostu napawa mnie wieeelką radością i wdzięcznością i sprawia, że chcę poznawać Boga więcej i więcej, ale ja się skupiłam na konkretnym Jego fragmencie.

" Łaskawy i miłosierny jest Pan,
Nierychły do gniewu i pełen łaski,
Dobry jest Pan dla wszystkich,
A miłosierdzie jego jest nad wszystkimi jego dziełami."
Ps. 145, 8-9

- łaskawy i miłosierny
ŁASKAWY to znaczy, że pomimo różnych moich błędów, grzechów, nieposłuszeństwa... pomimo tego, że od Niego odchodzę i często bardzo świadomie popełniam pewne błędy on dalej nie zmienia o mnie swoich myśli i Jego plany względem mnie się nie zmieniają. Dalej... albo nie. TYM BARDZIEJ wszystko mam z łaski. Wszytko mam dlatego bo On tak chce. Nie dlatego, że ja postępuję uczciwie czy spełniam dobre uczynki... nie dlatego, jestem jakaś konkretnie. Jego łaska jest po prostu. Jego łaska to Jego najpiękniejsze "widzimisię" i zachcianka względem mnie. To jest łaska. Nic na nią nie wpłynie ani jej nie zabierze, bo Bóg jest łaskawy i wieczny. Oh.... !!!! Nie mogę przestać się tym zachwycać. NIC nie muszę, a On mnie po prostu kocha przez swoją łaskę !
MIŁOSIERNY czyli NIESROGI. Czyli na wszystko patrzący przez ofiarę miłości Swojego Syna. Miłosierny bo nie wspomina tego co było, ale patrząc na mnie mówi: "Postąpiłaś źle i to był grzech, ale teraz odwrócić się od tego, zapomnij o tym, bo jest lepsze przed Tobą. Nie ma kary dla ciebie. Karę za twoje grzechy odbyłem Ja. Teraz żyj w wolności i radości. Kocham cię i grzechów twoich nie pamiętam. Patrzę przez miłość, a miłość wszystko zakrywa."

- nierychły do gniewu i pełen łaski
Bóg jest cierpliwy. Ale nie jest cierpliwy w naszym ziemskim rozumieniu. On się szybko nie gniewa.... nie! ON SIĘ W OGÓLE NIE GNIEWA. Bo ponad gniewem jest pełna łaski miłość. Miłość, która zakrywa gniew. Miłość do ukochanego człowieka, którego stworzył by kochać. I niezależnie od grzechu ta zasada się nie zmienia. Dlatego Bóg się nie mnie nie gniewa. Bóg mnie kocha i poucza, ale nie gniewa się, bo jest inny niż nasi ziemscy rodzice.

- dobry jest Pan dla wszystkich,
a miłosierdzie jego jest nad wszystkimi jego dziełami.
To jest potwierdzenie na to, gdybym pomimo tego co wyżej napisałam uważała, że moja wina jest zbyt wielka bądź tym razem nie zasługuję na łaskę.Ona jest nad każdym dziełem jego pięknych rąk. Ja jestem dziełem Jego rąk. Jestem Jego cudownym pomysłem i piękną wizją... Jestem spełnieniem Jego marzenia. TY jesteś spełnieniem Jego marzenia. Czu to nie olśniewające ?! Moja osoba, to jaka jestem... w stuprocetach on kocha i to właśnie jest Jego spełnione marzenie.

Panie proszę Cię o ducha mądrości i objawienia ku poznaniu tego jaki na prawdę jesteś.

sobota, 7 sierpnia 2010

po pierwsze z pierwszych

Punkt pierwszy :

pokora.

Jak przejdę to choć w 10% to napiszę kolejny post.
Nie ważne jak bardzo i nie ważne kto zrani... ważna jest moja postawa. Ważne jest jak ja na to odpowiem. Ważne czy uniosę się honorem i moim własnym poczuciem sprawiedliwości czy po raz kolejny zamknę usta i pozwolę żeby to Bóg poukładał za mnie sprawy.

To jest nasz problem ludzie. Boimy się kochać Boga i pozwolić Jemu kochać nas ponieważ oznaczało by to, że nie mamy dalej kontroli. Że mówimy komuś " pozwalam Ci kochać mnie takim jakim jestem" oznacza to = oddaję kontrolę i nie staram się już nic robić sam. Wiem co mówię.
Dlaczego ciągle tak bardzo szukamy naszej sprawiedliwości ? Dlaczego gdy widzisz kogoś na ulicy tak łatwo przechodzą Ci przez usta słowa pogardy, śmiechu czy obrazy ?! Dlaczego gdy spotykasz się ze znajomymi to głównym tematem są Ci których lubisz mniej bądź działają Ci na nerwy ?! Dlaczego nie szanujesz swoich rodziców ?! Dlaczego tak często obwiniasz ich za to co Cię spotkało, jakie masz życie ?!
Wiem, że byłabym inna gdyby nie alkoholizm mojego taty. Wiem, że moja mama jako 23 letnia dziewczyna nie musiałaby uciekać z domu z dzieckiem pod pachą. Wiem, że ... wiele wiem, ale nie napiszę bo dotyczy to ludzi których znacie i spotykacie. Można tak bez końca.
Bez końca obwiniać, zarzucać, wyśmiewać, być pogardliwym... cynicznym.... dlaczego cynizm jest uważany za coś "fajnego" ???!!!! Dlaczego ?! Dlaczego chłodne podejście i cyniczne uśmiechy są uważane za cechę ludzi silnych, lubianych w towarzystwie ?! Powiesz nie ? Właśnie, że tak dokładnie jest tylko nigdy tego tak nie nazywasz.

Jeśli pozwolisz choć ułamkowi złości, cynizmu czy chłodu i rezerwy do życia wejść do Twojego codziennego życia to jesteś w WIELKIM kłopocie. Ja wiem co mówię. Piszę tu tylko to, co sama przeszłam. I wiem co dzieję się ze mną przez to, że dałam goryczy i pretensjom na jedną chwilę wygrać.
Mam za co mieć pretensje i do kogo. JAK KAŻDY Z NAS.

POKORA.
Kiedy potrafię zrezygnować z mojego zranienia i powiedzieć wybaczam i już nigdy tego nie wspomnieć.
Iść do osoby, która jest w czymś gorsza ode mnie i powiedzieć : świetnie ci idzie ! Bo wiesz, że tak jest...nawet jeśli jest to nie tak dobre jak Twoje.
Iść do osoby, która jest w czymś lepsza od ciebie i bez zawiści i zazdrości powiedzieć : jesteś świetna!
Nie oceniać ani w słowach i myślach nawet gdy jest się pewnym swojej racji. NIE OCENIAĆ. Biblia mówi, że jedynym Sędzią jest Bóg. Gdy wymawiasz słowa osądu to stajesz na przeciwko tronu Boga i mówisz " Jezu zejdź na chwilę, bo muszę koniecznie powiedzieć tej osobie, że to co robi jest idiotyzmem, że tragicznie to zrobiła, że nie ma gustu, że bez potrzeby coś powiedziała ( bądź cokolwiek tam sobie wstawisz). I zwalasz Boga z tronu i se na nim siedzisz.
Pokora jest wtedy gdy potrafisz zrezygnować ze swoich potrzeb na rzecz cudzych. Gdy usługujesz innym. Swoim czasem, dobrym słowem, swoim talentem, swoją miłością.

*pokora jest bardzo często mylona ze słabością i brakiem zaradności życiowej. To jest co z niej zrobił diabeł. Pomieszał nam w głowach. ot co. Wierz lub nie.

Tak więc przede mną bardzo trudna sytuacja i jeśli choć trochę pozwolę Bogu zadziałać przez moją pokorę dam znać.

aga.

piątek, 16 lipca 2010

Norwegia na już, na rano.


23.10 dowiaduję się, że mam iść do pracy.
23.30 wychodzę do pracy
00.00 jestem w pracy

5.30 jestem w domu
5.35 odbieram pocztę, zmywam make-up, piszę do mamy, patrzę za okno i po raz kolejny zachwycam się widokiem i żałuję, że nawet jeśli zrobię zdjęcie to i tak nikt nie zrozumie

14.30 budzę się...
(...)

04.33 siedzę na własnym blogu myśląc, że uda mi się coś wyprodukować, więc po prostu napiszę :

Żeby docenić obecność pewnych rzeczy w naszym życiu najpierw należy przeżyć ból związany z ich stratą.

Żadna nowość. Ale gdy skupi się na "bólu", a nie "stracie" nabiera to zupełnie innego wyrazu. Innego znaczenia. Ból jako proces. Proces zmieniania, kształtowania, rozumowania, przeżywania, zastanawiania ... co ja tu będę pisać.
Powiedziałabym Coś. Albo chociaż napisała. Ale to chyba powinno wystarczyć. Lepiej mniej teraz.

Lawendowe niebo i piasek pod oczami.

04.48 wyłączam komputer.

sobota, 3 lipca 2010

Mam ochotę powiedzieć basta !

Wczoraj, dzisiaj ... w sumie już od niedzieli. Oznacza to, że od czterech dni mam kryzys.
KRYZYS – jestem w obcym kraju, nie mam pracy pomimo licznych poszukiwań i modlitw, moi przyjaciele są daleko ode mnie i nawet nie mam nikogo aby po prostu porozmawiać o tym jak się czuję i czego się boję; często chce mi się płakać, przestałam widzieć sens poszukiwań, zaczynają przychodzić myśli, że Bóg nie ma zamiaru zrobić nic by mi pomóc, zaczynam myśleć o tym, że Bóg jak zwykle mnie przetrzymuje tylko po to aby potem powiedzieć „przynajmniej masz nowe doświadczenie, nauczyłaś się czegoś”, znowu przyjadą ludzie i powiedzą „jak ma się duże namaszczenie na życie to się przechodzi trudne rzeczy”; takie myśli mam, ponownie zastanawiam „CZY WARTO? CZY KIEDYKOLWIEK ZROZUMIEM, ŻE WARTO WEIRZYĆ I IŚĆ ZA BOGIEM? Modlić się codziennie, pościć... spędzać godziny na pytaniu Boga i słuchaniu tego czego nie słychać a tak bardzo chce się usłyszeć” ...........................
...
...
...
...
I chciałabym wiedzieć, że jutro napiszę „warto”, chciałabym powiedzieć, że wierzę i nie mam cienia wątpliwości, że rzeczy się ułożą, chciałabym iść na moją górkę i z radością modlić się i rozmawiać z Jezusem.
Ale to jest TEN moment. Moment, kiedy Piotr całą noc łowi ryby. Nie spał całą noc. Czekał na połów w nadziei, że w końcu jakieś ryby wpłyną w jego sieci. Wie, że w domu czeka jego rodzina i jeśli nie złowi tych ryb nie będzie miał co jeść. Jego rodzina nie będzie miała co jeść, bo nie weźmie pieniędzy za połów. Po całym dniu pracy, nie poszedł do domu spać, ale pracował dalej, łowił ryby. Był zmęczony, zrezygnowany, bez nadziei, że coś jeszcze złapie, bo nastał już poranek. Wyszedł z łodzi i zaczął płukać sieci. Jednak na brzegu znajdował się człowiek, który mówił do wielu ludzi, a oni słuchali go. Podszedł do Piotra i poprosił go aby odpłynął z nim kawałek na tej łodzi by wszyscy mogli go wyraźnie słyszeć...
Kiedy kończy mówić, zwraca się do Piotra :
- Wypłyń na głębię i zarzuć swoje sieci jeszcze raz.
- Ale Panie, ja całą noc bardzo ciężko pracując nic nie złowiłem. Nic. To jak teraz przez tą chwilę mam cokolwiek złapać... jednak jeśli mnie prosisz, jeśli to jest Twoje Słowo to zrobię to.
To jest ten moment. TO JEST TEN MOMENT. Ja wiem i Ty też jak kończy się ta historia.
Jestem na łodzi, pracuję całą noc i nie odpoczywam, jestem zmęczona i świadoma, że jeśli nie znajdę pracy, jeśli nie złowię ryb nie będę miała z czego żyć. Pieniądze zbierane przez długi czas pójdą na drogie życie w Norwegii. Jestem zmęczona i zrezygnowana. Nie widzę celu dalszego siedzenia w łodzi, nie widzę celu dalszego siedzenia w Norwegii. Jednak MAM SŁOWO. Mam Jego Słowo, które mówi :
„Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy
jesteście spracowani i obciążeni, a Ja
wam dam ukojenie”
Mt. 11, 28
„Dlatego powiadam wam:
Wszystko, o cokolwiek byście się modlili i prosili,
Tylko wierzcie, że otrzymacie,
A spełni się wam”
Mr. 11, 24
I tak jak Piotr, nie będę się zastanawiać. Nie będę pytać po co i dlaczego. Nie będę poddawać w wątpliwość Jego planów i decyzji tylko rzucę sieć. Kiedy Piotr rzucał sieć nie miał pojęcia, że wyciągnie ją pełną. Rzucił ją tam myśląc, że będzie pusta. I tak samo ja zostanę tu i nie wrócę do domu, bo moja sieć jeszcze się wypełniła. Nie wiem co będzie moimi rybami, ale przez wiarę mówię „Jeśli to jest Twoja wola to pójdę w nieznane, będę Ci wierna.”
I wierzę i modlę się i wiem, że Bóg na końcu powie :
„Dobrze sługo dobry i wierny !
Nad tym co małe, byłeś wierny
Wiele ci powierzę;
Wejdź do radości Pana swego.”
Mt. 25, 21
I dostanę rzeczy, które przerosną moje oczekiwania i Bóg wynagrodzi moją wierność i posłuszeństwo, bo On nie jest jak człowiek. On jest wierny i dotrzymuje swoich obietnic.
Dlatego Panie:
Decyduję się iść za Tobą
Podejmuję to ryzyko i idę tam gdzie cel widzisz Ty,
A ja tylko jego cień.
Ale to wystarczy mi by rozpocząć ten długi trudny bieg
Bieg decyzji i wyrzeczeń
Bo wiem, że warto, że warto
Ufać Tobie i nie polegać na sobie
Ja się ciągle zmieniam, a Ty jesteś ciągle ten sam
Amen.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Norwegia, dzień 5

Siedzę w kuchni z oczami przymkniętymi na pół. Środek lata, ale pogoda tutaj wydaje się o tym zapominać. Szaro za oknem. Zimno. Ale w domku jest wystarczająco ciepło. Piję kawę, która bardziej przypomina „Cremone” (mleko w proszku do kawy) z cukrem i wodą niż kawę. Kupiłam sobie kubek. Mój pierwszy zakup na obczyźnie. Jest zielony i plastikowy, ale jest w nim coś, co sprawia, że lubię go brać w dwie ręce i nagrzewać jego ciepłem. Jest ładny. Ale ta kawa...no nie jest taka zła.

Jeśli myślisz, że kiedyś szukałeś pracy to na pewno nie wiesz co to znaczy. Dzisiaj rano po śniadaniu już drugi dzień z kolei pojechaliśmy szukać pracy i zarejestrować się w urzędzie dla oczekujących na pracę. Niesamowite jak Polska jednak jest jeszcze zacofana i niechętna do pomocy, uświadamiam sobie to często tutaj, ale dzisiaj wyjątkowo uderzyło mnie to. Tak, więc poszliśmy się zarejestrować. Miejsce bardzo ładne, kolorowe kanapy, wisząca plazma, stanowiska z wolnymi komputerami i telefonami. No i widok oczywiście. Fiordy przez całą długość, woda, woda, woda, statki, drzewa...cudnie ! Podeszliśmy do miejsca gdzie znajdowali się pracownicy

- Hello, we are looking for the job.

- Hi, where are you from ?

- Poland (moja pierwsza myśl, dlaczego oni nas ciągle o to tutaj pytają, czy to jest takie ważne ?)

- O, to witam ! Jestem z Polski w czym wam mogę pomóc?

No i nasza rodaczka spędziła z nami dobrą godzinę pomagając nam w poszukiwaniach, tłumacząc norweski i dając dobre rady. Potem usiedliśmy przy stanowiskach z komputerem, telefonem i drukarką...wszystko do naszej dyspozycji, tak aby jak najlepiej się przygotować do pracy albo żeby w ogóle ją znaleźć. Byliśmy zaskoczeni, wszystko oczywiście za darmo.

...dwie godziny siedzenia przy kompie, dzwonienie, wysyłanie CV i drukowanie mapek z dojazdem. Powiem szczerze, że można załapać doła. Potem jeździliśmy przez kolejne trzy godziny i wchodziliśmy WSZĘDZIE. To już dzisiaj było desperackie.

Ale już dzisiaj dało się zauważyć pewną różnicę ... Wczoraj zostawialiśmy CV i tyle. To wszystko. Czasem od razu mówili, że nikogo nie potrzebują, innym razem prosili o CV i obiecywali telefon. Ale dzisiaj było inaczej. Wczoraj co prawda osobno, ale już każde z nas modliło się o pracę. I efekty dało się zauważyć.

Dzisiaj jak wczoraj zostawialiśmy CV, ale osoby którym je zostawialiśmy prosiły nas dodatkowo o numer, bo popytają znajomych i sami się zastanowią czy nie potrzebują opieki do dziecka czy sprzątania. My nic nie mówiliśmy a oni sami nam to proponowali, więc prywatnym osobom również zostawiliśmy telefony i CV. Wierzę, że to przyniesie efekty...wierzę to jest dobre słowo na teraz J

...

Sama nie mogę w to uwierzyć, ale zebrałam całe swoje „chce mi się” i włożyłam je w swoje nogi i ...biegałam dziś ja Polka na obcej ziemi – Norwegii. Och ! Trzeba coś zrobić żeby nie robić nic, ot co ! Nie lubię biegać, to jest fakt, ale tutaj jest inaczej jeśli chodzi o wiele spraw, więc do biegania też jak się okazało podchodzę inaczej. Alesund jest małe i podczas tych 4 dni udało mi się już zwiedzić praktycznie całe J Co jednak nie przeszkodziło mi w tym aby się zgubić J J J Dotarłam do domku... pomimo jego obskurności i ciasnoty już udało mi się nawiązać z nim przyjazną więź, więc gdy cała zasapana, spocona i mokra bo padał deszcz (ot, dziwota) otworzyłam skrzypiące drzwi, poczułam, że jestem w miejscu bezpiecznym...miescu odpoczynku. Zresztą Maks przeczytał kawałek pierwszego posta i cały czas chodzi i męczy mnie : „Nie będziesz mówić o mojej kuchni – obskurna ! Aga opanuj się !”. A ponieważ Maksa lubię to kuchnię też mogę polubić ;) Teraz już po prysznicu, siedzę w mojej malutkiej kuchni, piję herbatę i wsłuchuję się w prayer room (Allyson „all for jesus”), który mam nagrany. Nie mogę dzisiaj modlić się na zewnątrz ponieważ pada deszcz, a w pokoju oglądają film, więc dzisiaj Jezus przychodzi do kuchni na herbatę, nie ma innego wyjścia.

Tutaj pod szafkami jest taka lampka i jeśli się ją włączy, wyłączając wszystkie inne światła to tworzy się ciepły i domowy klimat, biorąc jeszcze pod uwagę widok za oknem, mogę powiedzieć, że czuję się doooobrze J

Wczoraj po prosu Rudy Frajer (ten kot) przeszedł sam swoje kocie możliwości. Modlę, modlę skupiam się itp., aż tu nagle nadchodzi on i jak zazwyczaj zaczyna tarzać się w piachu (?!)... cóż nie zwracam uwagi, ale w momencie kiedy zaczyna mi podchodzić pod nogi ocierając się o moje spodnie to zaczyna być niepokojące (tak w ogóle to boję się kotów, źle im patrzy z tych gał...no ale mniejsza ). To myślę „ Panie Boże idziemy stąd, bo ten kot nie daje nam spokoju”... no to idę...a ten Rudy Frajer za mną! Ot co ! Kto by pomyślał kot jak pies, lezie za mną, no szczyt. To ja idę jeszcze dalej i dalej i wyżej... a on za mną. I już nie było mowy o skupieniu. Nie dawał mi spokoju.

Wczoraj mój czas z Bogiem to było głównie uwielbienie. Czułam wielką wdzięczność i chciałam ją Bogu okazać. Skupiłam też się na wierze i na tym co to znaczy prawdziwe zaufanie, szczególnie gdy tutaj mogę tego doświadczyć w praktyce. Pewnie jakoś napiszę o tym więcej ale póki co nie.

Przed chwilą weszłam do pokoju gdzie są ludzie i stojąc w drzwiach przez chwilę Maks rzucił do mnie tekstem „Ale z tej Agi wypłosz!”... no co za dziwota, pięknie to ja w tym okularach i po zmyciu make up-u nie wyglądam ,ale bez przesady „to chodzi o postawę”... oplułam stolik herbatą trzymaną w ustach... Maks i jego komentarze są jak zawsze cudowne ! J Jacek (jak zwykle bezcenna rekacja J )

Dobra basta na dziś idę się modlić, ot co !

piątek, 25 czerwca 2010

Norwegia, dzien 4

Wczoraj wieczorem wiedziałam, że jeśli w końcu się nie zbiorę wewnętrznie, i nie wyjdę z mojego jakże cudnie zaludnionego pokoju, to przez najbliższy tydzień też nie znajdę czasu na modlitwę... próbowałam w ciągu dnia, ale nie mogłam się przemóc ani wewnętrznie ani zewnętrznie. Siedziałam z Biblią na kolanach trochę rozpaczliwie szukając, fragmentu o który mogłabym się zaczepić. Jednak chyba straciłam swoje duchowe haki, przez to, że nie modliłam się ani nie czytałam Biblii tyle czasu. Ale zdawałam sobie z tego sprawę. Wiedziałam, że jest źle. Jednak moment, w którym zazwyczaj otwierałam Biblię i czułam jak wzbierało we mnie uczucie ekscytacji i radości związanej z tym, że będę znowu na nowo odkrywać jaki jest Bóg i jak do mnie mówi... pomimo tego, że wiedziałam, że zrobiłam dystans pomiędzy mną a Bogiem to jednak moment, w którym otworzyłam Biblię i stwierdziłam, że w sumie to mnie nudzi i wolę posiedzieć z cudownymi ludźmi, których mam dookoła siebie był przykry. Po prostu przykry. Tak jak przykro robi się gdy osoba na której ci zależy bądź którą lubisz/kochasz zawodzi cię, sprawia ci przykrość. To było dokładnie to samo uczucie. Było mi przykro. Czułam się zawiedziona, bo od ostatnich dwóch lat Bóg rozkochał mnie w swoim Słowie, a teraz...tak jakbym to zaprzepaściła. To były konsekwencje chodzenia w letniości. Konsekwencje kochania świata i Boga jednocześnie.

...to nie był pierwszy raz kiedy próbowałam się zmusić do czytania...do kochania Jego Słowa. Przez ostatni czas cały czas to robię, ale nie ma we mnie prawdziwego pragnienia, więc jak mogę to robić ze szczerego serca ?

„Dlatego tak mówi Pan:

Jeżeli zawrócisz, i Ja się zwrócę

Do ciebie,

I będziesz mógł stać przed moim obliczem;

A gdy dasz z siebie to,

Co cenne, bez tego, co pospolite,

Będziesz moimi ustami.

(...)

bo Ja jestem z tobą, aby cię

wybawić i ratować- mówi Pan.”

Jer. 15,19-20

...i zawróciłam. Wieczorem kiedy wszyscy jedli kolację, a ja ze względu na to, że pościłam, nie jadłam, postanowiłam, że pójdę na górkę i tam znajdę miejsce na to aby spotkać się z Jezusem.

Gdy otwiera się drzwi od naszego domku to wychodzi się na zabetonowany mały plac, przez którego połowę rozciągają się sznurki z bielizną i skisłymi ciuchami Hani, która postanowiła zrobić pranie w nocy przed wyjazdem do Norwegii... ;) Jednak gdy uniesie się wzrok nieco wyżej, widać piękną zieleń ościelającą wzgórze poprzecinane skałami i licznymi krzaczkami i pętami z liści i gałęzi... jest pięknie. Jednak gdy wzejdzie się jeszcze wyżej widać rozciągające się poprzez cały horyzont fiordy ośnieżone jeszcze na szczytach, a poniżej wodę, w której szklanym odbiciu odbijają się statki oraz latarnie, które pomarańczowym światłem próbują udawać, że oświetlają noc podczas gdy jest jasno jak w dzień, pomimo tego, że jest godzina 23.15. (to zdjecie, ktore widac, w tym poscie, jest dokladnie z miejsca w ktorym sie modle)

Tam właśnie na ławeczce usiadłam i powiedziałam „Jezu, robię pierwszy krok, reszta należy do Ciebie. Mi naprawdę zależy, ale bez Ciebie, nie umiem kochać Ciebie”. Zaczęłam modlitwą na językach. Poczułam, że mój duch budzi się powoli, że zaczyna wołać do Boga gorąco. Postanowiłam otworzyć swoje usta. Modliłam się tak długo aż, w końcu w niewymuszony sposób zaczęły wypływać z moich ust słowa uwielbienia i miłości do Boga. Poczułam, że On jest ze mną, że mnie słucha, że mój głos Jego serce porusza.

Wierzę i wiem i doświadczyłam tego, że jeśli ja zrobię pierwszy krok, On zrobi drugi. On jest tak wierny. On jest tak kochający. On tak się o mnie troszczy.

Modlitwę przerwały mi jakieś dzikie koty, które buszują chyba w tamtych okolicach o tej porze. Były trzy : jeden rudy z obrożą, następne dwa były dzikie (szary i czarny). Najwidoczniej obecność jakiejś Polki na ich norweskiej ziemi nie stanowiła dla nich żadnej przeszkody aby rozliczać się z terytorium. Jak się można domyślić dwa koty przegoniły zarówno mnie jak i rudego domowego frajera, że tak powiem. Nie pozostawało mi nic jak tylko zmienić miejsce...w końcu to ich ziemia...a ja na obczyźnie. Serio czasem czuję się jak „uchodziec”.

Ten wieczór był znaczący. Moje nastawienie, humor, samopoczucie i nastawienie do innych uległo zmianie. Nawet jeśli wiem to tylko ja, to wiem, ze to kolejny etap bycia takim jak On jest. Na nowo czuję, że coś się we mnie budzi.

....

Rano mycie, szybkie śniadanie i jeżdżenie po różnych zakątkach Alesund w poszukiwaniu pracy J CV, CV i CV... angielski znają tu wszyscy, więc w tym języku tu się porozumiewamy. McDonald podstawowa stawka za godzinę to 55 zł... zobaczymy gdzie nas przyjmą. Trochę zniechęcania w nas dzisiaj wstąpiło. Jeśli nie znajdziemy pracy przez kolejne 7 dni to wracamy do Polski. Ale Bóg jest wierny i wiem, że nasze uczucia są zupełnie sprzeczne z tym co jeszcze może wydarzyć się choćby w przeciągu godziny. WIARA, OT CO ! Ja tam wierzę mojemu Bogu. Póki co mamy gdzie spać i co jeść.

środa, 23 czerwca 2010

Norwegia, dzień 3

Siedzę w małej, obskurnej kuchni. Maks jeździ na stojącym rowerze, który odbija się kontrastem na białej ścianie, na której tapeta pożółkła ze starości. Mały stolik i trzy plastikowe krzesełka. Jedyne z czym mi się to kojarzy, to domek, który budowałam Sims-om gdy jeszcze nie miałam pieniędzy... nie wiem jakim cudem kogoś tutaj było stać na taki rower. Ola rozgląda się dookoła i je kabanosa z majonezem (?!), Hania tłumaczy swoje CV, a ja zastanawiam się na tym jakim cudem tu trafiłam, bo naprawdę to był cud.

Przyjechaliśmy do Alesund wczoraj w „nocy” o godz. 1.30. Piszę „nocy” ponieważ jest tu akurat okres „białych nocy” co oznacza, że słońce nie zachodzi, czyli... jest jasno jak w dzień przez całą dobę. Jest to...DZIWNE. Bo gdy nie jest ciemno, naprawdę nie chce się spać nawet po 36 godzinnej podróży. Domki w okolicy są urocze. Dosyć małe, kolorowe, w każdym oknie są lampki i zasłonki zawieszone w podobny sposób. Dookoła spokój i cisza. Jednak nasz domek choć z zewnątrz nie wyróżnia się niczym szczególnym ( biały ze zdartą farbą, wysoki, bez zasłon i lampek) to w wewnątrz... mały obskurny i zamieszkały przez Polaków szukających tu pracy, bądź już posiadających... bez kitu czuję się uchodźcem.

Otwieram drzwi do pokoju, a tam miejscami pleśń na ścianie i zdarta częściowo tapeta. Ja, Maks i Hania (jego dziewczyna), Ola (siostra Maksa) i Jacek (tata Oli i Maksa)- my wszyscy oto tutaj wymienieni mamy się zmieścić w tym oto pokoju à15 m2. Szybka wymiana spojrzeń, uśmiech Jacka (bezcenny), szybkie przemeblowanie, materace i pościel, prawie gotowi. Prawie, bo moje włosy to patelnia na której był smażony kotlet, a zapach stóp to co najmniej ser pleśniowy. W sytuacji tej oto, ukradkiem aby nie obudzić reszty ludzi, którzy w domku mieszkają, skradłyśmy się do łazienki o wymiarze...hmm, no jedna osoba to może i da radę. Nie było mowy o prysznicu, więc witaj kolejna „noco” o zapachu skisłego ogóra.

! PRYSZNIC ! ...jedyna rzecz o jakiej rano marzyłam. I powiem, że to było piękneeeeee. Woda jest cudowna, miękka ! Wyjęłam świeżutkie ubrania z torby, make up i już przypominałam siebie J

Śniadanie... no powiem szczerze : nie dla mnie ono dziś, ot co ! Tak już jest, że są posty ustalone, ale są takie które wypływają z potrzeby ducha. To był właśnie ten. Mój duch już od wczoraj wołał. Niekiedy bywa, że czujesz jak wewnętrznie cię rozrywa uczucie tego, że coś się dzieje, że jeszcze nie wiesz o co chodzi, ale wiesz, że teraz jest czas oddawania Bogu i słuchania Jego głosu. Nie wiem jak to będzie ze słuchaniem w otoczeniu 5 osób co najmniej, ale wierzę, że Bóg będzie mówił i pokazywał, tak jak wczoraj podczas podróży.

Wczoraj o godz. 4.00 wsiedliśmy na prom...PROM ! Pierwszy raz w moim życiu. P-R-O-M ! Cudownie ! Nie jestem w stanie opisać tego jak bardzo się cieszyłam. Mogłam być Kate, która bawi się na roztańczonym pokładzie Titanica ! Ale nie byłam ... bo nie było Leonardo. Zresztą co mi po nim. Niebo było bajeczne ! Poprzez kolory dzikiej pomarańczy po lawendowe pole ! Bardzo się tym cieszyłam, ale tylko jedna myśl chodziła mi po głowie. Boże jaki masz plan dla mnie tutaj. Czemu dałeś mi taką możliwość aby jechać do Norwegii. Dlaczego tutaj i dlaczego teraz. I powiem coś. Tak piękne widoki jakie widziałam naprawdę przybliżały do Boga i wywoływały wołanie mojego ducha, który widział i karmił się dziełem rąk Tego, który jest jeszcze piękniejszy. To było czyste uwielbienie mojego serca. Uwielbiałam Boga bez słów. Czułam bliskość i miłość, jakiej bardzo potrzebowałam, ale czułam się zbyt winna aby o nią prosić czy zabiegać. Ale dostałam ją darmo, za nic.

Wiem, ze ciągle jeszcze Go nie kocham, ale chcę właśnie tutaj aby On nauczył mnie, co to znaczy kochać Go.

Tak więc kończąc pisać na dzisiaj, mam nadzieję, że znajdziemy pracę. Jutro idziemy rozdawać CV. Jeśli będzie praca, będą pieniądze i możliwość znalezienia innego miejsca J

środa, 16 czerwca 2010

Nic sama.

Przyjdź.

Obudź mnie
Potrząśnij moim życiem

Życie w kompromisie nie zadawala mnie.
Życie w letniości jest dla mnie gorsze niż bycie bez Ciebie.

Mówienie, że Cię kocham oszukując siebie i Ciebie jest dla mnie sposobem na trwanie w kompromisie, tej letniości.

Boże nie kocham Cię.

ZANIM TY MNIE NIE POBUDZISZ JA NIE BĘDĘ POTRAFIĆ CIĘ KOCHAĆ.
ZANIM TY NIE DASZ MI PRAGNIENIA, JA NIE BĘDĘ WOŁAĆ.

Moje proste i szczerze wyznanie Jezu, prosto z serca do serca.

amen.

niedziela, 30 maja 2010

"próby"...

Mój tata jest alkoholikiem. Pił przez 11 lat mojego życia.

Mój tata przestał pić 9 lat temu. Jako jedyny z 3o osobowej grupy w Ośrodku Terapii Uzależnień nie pije do dzisiaj i nigdy nie miał problemu z powracającą chęcią do alkoholu. Większość ludzi z terapii pije, umarło, bądź zniszczyło życie sobie i swoim rodzinom. On nie miał alkoholu w ustach od 9 lat.

Nałóg mojego taty sprawił, że moje wspomnienia z dzieciństwa różnią się od innych moich znajomych.

Jako jedyny z 30 osobowej grupy wyszedł z nałogu. Dlaczego właśnie on ? Kiedy odwiedzałam go z mamą i moim bratem w ośrodku, opowiadał nam tylko o jednej rzeczy...o Bogu. Pokazywał nam wersety w Biblii, mówił o tym jak dużo się modli i jak bardzo wierzy, że dzięki pomocy Boga wyjdzie z tego. My to wiedzieliśmy - kilka lat modlitwy i teraz ciągłe wołanie do Boga musiało przynieść skutek.

Mój tata nie pije. Mój tata po wyjściu z ośrodka kochał Boga, szanował moją mamę i dawał radość, szczęście i pokój mi i mojemu bratu. Po 11 letniej walce, stresie i cierpieniu wyrządzanego każdego dnia, każda noc spędzona bez kłótni była powodem do tego aby się cieszyć. To trwało rok...

... po roku tata doszedł do wniosku, że bez Boga równie dobrze da sobie radę, że to nie jest Jego zasługa...że to jego praca i jego samozaparcie doprowadziły go do tego. KONIEC SZCZĘŚCIA.

Narastające ciśnienie w domu, większa ilość kłótni, krzyki i pretensje spowodowane depresją taty, brak pracy, brak pieniędzy... brak przyjaciół. Mój tata dokonał wyboru. MOŻE I BÓG JEST, ALE CO ON WIE O MOIM ŻYCIU I POTRZEBACH...DO WSZYSTKIEGO MUSZĘ I TAK DOJŚĆ SAM.

Mój tata nie jest szczęśliwy. Ale jedna rzecz pozostała taka sama. Mój tata nie pije. Nie pije, bo to nie jego praca,ale uzdrowienie...uzdrowienie prosto od Kogoś kogo tata uznał za ignorującego. Bóg jest wierny i Jego dzieło jest doskonałe. On dopilnowuje Tego co rozpoczął.

Dzisiaj po raz kolejny mój tata oświadczył mi, że jestem fanatyczką, że nie da mi żadnych pieniędzy dopóki się nie opamiętam. Powiedział, że mogę się wynosić z domu. Kiedyś powiedział, że kupiłby mi samochód jeśli zrezygnowałabym z kościoła. Mój tata dzisiaj po raz kolejny dotknął najbardziej bolesnych dla mnie tematów. Po raz kolejny powiedział rzeczy przez które wywarły trwały wpływ na mnie. Po raz kolejny poczułam się ... jak ktoś kogo życie jest przegrane.
Nie piję, nie palę, nie chodzę po imprezach, nie zmieniam i nigdy nie zmieniałam chłopaków, praktycznie nie oglądam TV, czas który spędzam na komputerze to ok 1 h dziennie, staram się szanować rodziców, a gdy tego nie robię przepraszam i staram się to zmienić, uczę się dobrze, nie przeklinam, szanuję ludzi i ich potrzeby.

Mój tata mówi "Nie podoba mi się twój styl życia".

Kocham Boga. Jeśli w oczach mojego taty marnuję moje życie, bo modlę się "x"godziny dziennie i poszczę "x" dni w tygodniu, bo nie toleruję obgadywania w domu i chodzę na spotkania z ludźmi, którzy poświęcają swoje życie aby znać i kochać Boga jeszcze bardziej to :

CHCĘ BYĆ STRACONA DLA "TUTAJ" ABY BYĆ "TAM" JUŻ NA ZAWSZE.

Boże doświadcz mnie. Zbadaj mnie. Doświadcz mnie. Wypróbuj mnie. Prowadź mnie przez doświadczenia, które zmienią moje serce i charakter. Jeśli taka jest droga do tego aby być bardziej taką jak Ty to rób co masz robić. Potrząśnij moim życiem. Ty jesteś wierny i Tobie ufam. I jestem dumna, bo mam moje małe prześladowanie dla Ciebie ! Jestem szczęśliwa, bo mogę stać twardo i mówić "kocham Boga i nie wyrzeknę się go dla ciebie tato, ani dla twojej opinii ani dla rzeczy, które chcesz mi ofiarować, będę cię kochać i szanować, ale dzięki Bogu właśnie mam taką postawę wobec ciebie tato"

I sprawdzaj Boże moją wiarę i moją wierność. Kocham umierać dla siebie aby żyć dla Ciebie.
Mój tata jeszcze będzie szczęśliwy.

Cała prawda.

Jednak nie potrafię ukrywać i nie potrafię zachowywać w tajemnicy tego Co jest dla mnie najważniejsze...

Jeśli czytasz już trochę moje posty bądź przeczytałeś jeden lub połowę jednego to wiesz, że mam Coś co determinuje moje życie. Chciałam przedstawić to jako Coś pysznego, pięknego i dającego spełnienie i satysfakcję. Przedstawić To choć trochę inaczej od tego co znasz...od tego co już jest utarte w twoim światopoglądzie. Jednak problem jest taki, że nie umiem i nie chcę nazywać Tego dalej Czymś.

Kocham, pragnę i pożądam
Tęsknię, rozmyślam, przytulam do siebie

Jezusa Chrystusa. Jedynego, który wart jest tego by kochać, pragnąć, pożądać, tęsknić, rozmyślać i przytulać do siebie.

On - Jezus - jest osobą. On jest osobą. On jest osobą.
Słyszy, widzi i CZUJE.
Nie jestem mu obojętna ani ja ani ty.

Tu nie chodzi o platoniczną relację z kimś kogo nie znam, o kim tylko słyszałam. Tu chodzi o to, że ja Go znam, a On zna mnie. Ja należę do Niego, a On do mnie.
I NIE MUSZĘ NICZYM ZAPRACOWAĆ NA JEGO UWAGĘ ANI MIŁOŚĆ.

To nie jest dla mnie obraz, figurka, piosenka, kościół czy religia. To jest dla mnie żywy Bóg, który każdego dnia pokazuje jak bardzo mnie kocha i jak bardzo potrzebuje tego abym JA kochała Jego. Mówi do mnie, przychodzi do mnie, słucha mnie, ale co najważniejsze kocha mnie i ja tą miłość odczuwam.

ODCZUWAM - czuje na skórze, słyszę uszami, widzę oczami ( nie wyobraźni), dotykam sercem, dotykam dłońmi, oddycham Jego obecnością...ODCZUWAM JEZUSA, BO JEST OSOBĄ.

Jeśli jesteś niewierzący bądź twoje życie z Bogiem nie satysfakcjonuje cię... możesz tu czasem zajrzeć żeby zobaczyć na przykładzie zwykłej osoby jaką jestem ja, jak realny i prawdziwy jest Bóg i jak namacalnie działa w moim życiu.

Jeśli jesteś wierzący to chcę dać zachętę, zbudowanie i po prostu dzielić się tym, co może ty już przeszedłeś bądź jest przed tobą. Chcę dzielić się tym co jest najpiękniejsze w moim życiu. Poza tym czasem dobrze jest wiedzieć, że ktoś przechodzi podobne rzeczy :)

Mam Coś.
Mam Jezusa.

środa, 19 maja 2010

Zaplanowany przypadek.

W ostatni piątek postanowiłam pojechać na spotkanie do Koła. Miał tam być Richard Brunton, założyciel "Living Hope Ministries". To nie było jedno z tych spotkań, na które paliłam się i o którym nie mogłam przestać myśleć...ale pojechałam.
Umówiłam się z A.N; że pojadę tam pociągiem i z dworca odbierze mnie Julian. Nie znałam go i szczerze mówiąc wstydziłam się, nie lubię takich sytuacji - trzy godziny z kimś kogo nie znam. Spotkanie zaczynało się 11.00, a ja byłabym tam już 8.03. Jednak wieczorem tuż przez przyjazdem zadzwoniła do mnie żona A.N. i powiedziała, że są ludzie z Pragi, którzy też tam jadą i mogą mnie wziąć samochodem... no i bosko ! Rano pojechałam do metra z mamą, potem na Pl. Bankowy i wsiadłam do samochodu w którym...na pewno nie spotkało mnie to czego oczekiwałam. Byłam zmęczona i myśl o trzy godzinnej jeździe, opierając się o szybę z otwartą buzią podczas snu była dla mnie czymś pięknym. Jednak przez 3 godziny słuchałam ... i słuchałam.... czegoś pięknego. Osoba z którą jechałam opowiadała mi historie ludzi, którzy postanowili zrezygnować z siebie na rzecz Czegoś, postanowili umrzeć dla siebie,a nawet swoich rodzin bo mieli świadomość, że "są straceni dla tutaj aby być tam już na zawsze". Pełne łez oczy i to uczucie i ciarki kiedy wiesz, że to chodzi o Coś więcej, to było to w co zamieniła się moja podróż z rozdziawioną buzią... ale i tak chciało mi się spać.
Po dojechaniu na miejsce spotkałam Juliana...okazało się, że pojechał po mnie na dworzec. Nie wiedział jak wyglądam, a więc gdy spotkał jakąś młodą dziewczynę, która mówiła po angielsku i nie wiedziała jak ma się odnaleźć,pomyślał, że to ja i ... wziął ją ze sobą do domu. Po chwili okazało się, że ona wcale nie jest mną i za trzy godziny ma pociąg do Warszawy, więc przywiózł ją ze sobą na spotkanie z Richardem. To było dla niej nietypowe, ale nie okazywała zdenerwowania...Spotkanie zaczęło się.
Na początku skupiliśmy się na Nim i powiedzieliśmy Mu jak bardzo się cieszymy, że jest wśród nas. Gdy ta dziewczyna tego słuchała, miała łzy w oczach... Kiedy skończyliśmy tą część (do tej pory ja jej wszystko tłumaczyłam) Richard Coś powiedział... i myślę, że ona właśnie po to, tam z nami się znalazła...

"Na ziemi jest tak wielu ludzi, że nigdy nie będziemy w stanie wszystkich poznać, a już na pewno zawiązać przyjaźń i relację. Ale musicie wiedzieć, że jest Ktoś kto zna cię bardzo dobrze. Ktoś dla Kogo spośród tych milionów TY JESTEŚ UNIKALNY, JEDYNY I ZALEŻY MU NA TWOJEJ BLISKIEJ I PRZYJACIELSKIEJ RELACJI Z NIM. On każdego dnia tęskni za tym żeby się z tobą spotkać. Zna ciebie i twoje potrzeby i chce ciebie słuchać. "

Myślę, że to wystarczyło aby zaczęło się Coś pięknego również w jej życiu. Jednak to ciągle kwestia własnych decyzji. Po chwili musiała już jechać, a ja w ostatniej chwili postanowiłam dać jej mojego maila...

A ! Okazało się również, że żona Juliana to kobieta, którą poznałam na konferencji z Piotrem Płechą. Podeszła do mnie i poprosiła o kontakt w sprawie młodzieży u nich w Kole. Chciała żebyśmy do nich wpadli i trochę ogniska tam rozpalili ;) Niesteety nie było jej teraz na spotkaniu, ale mam już zaproszenie też od Juliana.

Przypadek bardzo zaplanowany.

niedziela, 9 maja 2010

Miłość szaleje za mną.

"Nasze" decyzje. Moje i Jego doprowadziły mnie do tego, że jednak jest ... dobrze. Bardzo Dobrze.

Miłość to decyzja. To nie emocje i chwile kiedy jest dobrze...kiedy czujemy, że ktoś nasz kocha. Miłość jest wtedy gdy ja nie czuję, nie widzę i nie słyszę, że ktoś mnie kocha, ale ja decyduję się kochać go dalej. To sprawia, że Miłość jest prawdziwa i przede wszystkim dojrzała.

Często mówimy, że M/miłość może zranić, boleć, rozczarować, zwieść, nawet zniszczyć.To nie prawda. TO KŁAMSTWO.

To ludzie ranią, zadają ból, rozczarowują, zawodzą, ale Miłość jest zawsze taka sama. Nie zmienia się. Miłość jeśli potraktujesz ją jako osobę jest najlepszym partnerem życia. Bo nie zrani, nie wykorzysta, nie zniszczy i da ci pełnię i satysfakcję.

Jestem szczęśliwa i wyjątkowa, bo Sama Miłość chciała być Miłością mojego życia.

Miłością mojego życia jest Miłość. Miłość to osoba i ja chcę poznać tą Miłość.

...bo wiem, że jeśli nauczę się Miłości i poznam Ją to będę potrafić kochać ludzi nie raniąc ich, nie niszcząc ich, nie zadając im bólu, nie zawodzić ich i kochać tak aby czuli się wyjątkowi jak ja czuję się kochając Samą Miłość i wiedząc, że Miłość szaleje za mną.

Miłość to nie emocje . Miłość to osoba, to decyzja.


niedziela, 25 kwietnia 2010

to nie moja wina, a jednak moja.

Czy kiedy jest na prawdę źleeeeeeeeee ... i kiedy na prawdę nie chodzi o codzienne kłopoty .... kiedy wiesz, że dalekaaaaa droga do tego żeby z uśmiechem na twarzy powiedzieć jak na prawdę się czujesz... to najbardziej denerwujące dwa słowa to ......
BĘDZIE DOBRZE ....

Ale co jeśli to jest Prawda ? Jeśli na prawdę będzie dobrze ? ...
A co jeśli to nieprawda ? Jeśli na prawdę nie będzie dobrze ? ...

Jedno wiem. Jedno doświadczyłam. To tylko i wyłącznie moje decyzje wpływają na to jak jest. Dookoła może być różnie. Bardzo brzydko i okropnie. Depresyjnie. Mogą być różni ludzie i ich różne słowa. Różne okoliczności i zdarzenia. Sprawiedliwość i jej brak. Ale to jak czuję się ja, w środku, to prawdziwe ja, to tylko moja decyzja. Tylko moje "Będzie dzisiaj dobrze i to moja decyzja niezależna od tego co się stanie"

Tyle, że mi jest łatwiej, bo ja mam Coś. Moje "ja" nigdy nie znaczy "ja"... Moje ja to "My".

dobranoc.
jutro będzie dobrze ale i tak czuję się jak kupa.
BĘDZIE DOBRZE.

sobota, 17 kwietnia 2010

Bo jest we mnie Luka i jest we mnie Wołanie.

„Coś/coś mi się chce, ale nie wiem co...” ... „Zaraz się skitram, muszę Coś/zrobić, tylko nie wiem Co/co mi się właściwie chce"

Poszłam do lodówki, usiadłam przed tv, ale ciągle Coś/coś mi się chciało...odebrałam pocztę...pogadałam ze wszystkimi, a przynajmniej tymi, których lubię na fb... nic. Wtedy najlepiej jest zrobić coś/Coś pożytecznego, więc postanowiłam, że się pouczę...nic z tego. Ciągle Coś/coś mi się chciało. Umówiłam się z kimś.Wróciłam po trzech godzinach. Czy zaspokojona ? Chyba tak... Ale na pewno To ZAGŁUSZYŁAM.

I tak mniej więcej co jakiś czas, prawda ? „Coś/coś ci się chce, ale nie wiesz Co /co.”

Jeżeli kiedykolwiek to czułeś i pomimo wszystko nie czułeś totalnego zaspokojenia...to dobrze.

Możesz To zagłuszyć. Możesz To zasypać jedzeniem, spotkaniami, nauką czy muzyką. Możesz nawet udawać, że to normalne i każdy tak ma.

Ale nie możesz Tego zabić. Nie możesz sprawić, że To nie wróci. Nie możesz zabić części siebie. Tak jak nie możesz żyć bez serca. Tak nie możesz usunąć Tego. Nie możesz bez Tego żyć.

To jest bardzo głęboko w tobie. To jest wpisane w ciebie. To jest piękne i To jest pyszne i To zaspakaja się samo w sobie gdy tylko odgadniesz Co to jest i odpowiesz na wołanie Tego.

Bo...

Jest we mnie Pustka i jest we mnie Wołanie. Coś co rozrywa mnie od środka. Jest we mnie Luka. Jest we mnie Luka

Nikt i nic nie zapełni Tej Pustki i Tego Wołania.

Na ile uważasz, że przesadzam ? Jak bardzo boisz się przyznać, że Coś w tym jest ? Jak długo jeszcze będziesz zabijać to Co jest najpiękniejsze i najcenniejsze w tobie ?

Mam Coś. To jest trudne. To nie jest łatwe. Ale od kiedy wiem Co to jest nie umiem bez Tego żyć. Od kiedy mnie woła nie umiem udawać, że nie słyszę.

Kto ma uszy do słuchania niech słucha.

Kto ma oczy do widzenia niech czyta.

A kto ma odwagę niech nie ucieka. Kto ma odwagę niech pyta.

Obiecuję ci To jest piękne, pyszne i przynosi prawdziwą satysfakcję.

Przestań tylko nazywać „Coś” -> „coś”. Jeżeli To zagłuszasz, to już od dzisiaj ze świadomością, że zagłuszasz COŚ.

niedziela, 11 kwietnia 2010

To jest pyszne dla mnie

Są bardzo dobre i bardzo złe dni. Są cudowne okresy i te których nie da się przejść bez wspomnień, które już zawsze będą boleć. Są chwile których na nic bym nie zamieniła, ale mam wiele tych na których samo wspomnienie dostaje odruchu wstrętu do samej siebie. Dokonałam wyborów z których jestem dumna i wiem, że innych nie było by na nie stać... podjęłam decyzje, które doprowadziły do zniszczenia tego co było źródłem radości. Mam dookoła siebie ludzi tych dobrych i tych „niedobrych”; część z nich to moi przyjaciele, inni to prawdziwi przyjaciele.

Ludzie wiedzą o tobie tyle ile im powiesz...bądź ktoś inny. Zbliżą się na tyle na ile im pozwolisz. Znają cię tak jak ty chcesz żeby cię widzieli. Mówią o tobie... niezależnie od tego jaki jesteś, co mówisz, robisz...

Przez tego bloga poznasz mnie na tyle, na ile ci pozwolę...na ile wyznaczę granicę. Jeśli znasz mnie i myślisz, że teraz poznasz mnie z innej strony to znaczy, że mnie nie znasz. Jeśli nie wiesz kim jestem to nie wiem czy po przeczytaniu tego będziesz wiedział kim i jaka jestem.

Poznasz za to Coś co jest dużo bardziej warte tego aby to poznać niż ja.

Jeśli to czytasz to albo masz za dużo czasu...tv lub facebook wyczerpały swoje możliwości...może wydaje ci się, że usłyszysz w końcu coś innego lub nowego ...a może po prostu dostałeś ode mnie maila z zaproszeniem ;)

Jedno jest pewne, usłyszysz coś innego, bo mam Coś czego inni nie mają. Mam Coś czym pewnie ty gardzisz bądź odsuwasz poza swój świat czyniąc go prostszym. Mam Coś co sama nie do końca rozumiem i znam. Ale jest ładne, smaczne i przynosi radość...jest piękne, pyszne i daje prawdziwą radość... to Coś sprawia, że za każdym razem kiedy to „odczuwam” jestem bardziej Tego głodna i spragniona.

Mam Coś.