środa, 14 maja 2014

Konfrontacja z nowym stylem życia.

Przychodzi czas na kolejny wpis. A właściwie już dawno ten czas minął... wiele razy chciałam usiąść i napisać to co przechodzę, ale ze względu na napięty grafik ciężko mi poświęcić kilka godzin na to żeby usiąść i ubrać w słowa to co przechodzę.

Siedzę właśnie w moim pokoju, słucham muzyki IHOP 'Joy' (album) i staram się odpocząć po powrocie z Pragi, gdzie byłam na trzy dni z powodu międzynarodowej konferencji gdzie jednym z mówców była Heidi Baker (!!!)... Nie mam najmniejszego pojęcia od czego zacząć, co pominąć, a czym się podzielić. Pisanie bloga zawsze wymaga selekcji pewnych przeżyć, w czym jestem dość słaba bo najchętniej dzieliłabym się wszystkim co przechodzę xD ...
Ale jedno mogę napisać bez wahania - dobrze być w domu ! Dobrze być w małym przytulnym Herrnhut po zwariowanej Pradze i ponad tysięczno osobowej konferencji. Dobrze być w domu. Dobrze jest wziąć prysznic w obskurnym prysznicu, za oknem słyszeć śpiew ptaków i śmiech dzieci, wiedzieć, że za pół godziny idę na uwielbienie i potem usmażę sobie fasolę i będę najszczęśliwsza na świecie. 


Przyjechałam do Herrnhut dokładnie jeden dzień po obronie pracy licencjackiej. Nie pomyślałabym, że kiedykolwiek to powiem, ale wszystko działo się za szybko. Wiedziałam, że to już najwyższy czas na powrót, ale nie oczekiwałam, że ten drugi przyjazd tutaj będzie tak bardzo różny od pierwszego. W tym wpisie chciałabym chyba najbardziej podzielić się tym co przechodzę wewnętrznie. Tym co to znaczy być misjonarzem w domu modlitwy z wizją na wyjazd w przeciągu najbliższych miesięcy. Chcę podzielić tym co to znaczy zrezygnować z 'normalnego' życia i wejść w miejsce swoich marzeń i być zaskoczonym jak bardzo różni się to od oczekiwań bądź publicznej opinii.Nie chcę pisać o tym jak to wspaniale czy cudownie jest być w miejscu o jakim się marzyło, ale chcę napisać szczerą prawdę, której objawienie zaskakiwało mnie przez pierwsze trzy tygodnie pobytu tutaj. 

Pierwsze z czym musiałam się zmierzyć to fakt, że nie było mnie prawie trzy miesiące, a podczas tych trzech miesięcy zaszły zmiany, których nie oczekiwałam. Przez cały styczeń Jesus-Haus miał shabbat. Był to okres w którym cała społeczność miała przygotować się na to co przychodzi jako nowe do Herrnhut. Wszyscy jako obowiązek mieli odpoczywać jak najwięcej się dało, budować swoją relację z Bogiem i być otwartym na to co Bóg będzie pokazywał odnośnie osobistego życia ale także społeczności. Przez ten miesiąc, rozluźniła się trochę tradycja spędzania dużych ilości czasu razem, ze względu na skupieniu na modlitwie. Także kiedy przyjechałam od razu odczułam tą różnicę, która niewątpliwie była dla mnie trudna. Przyjechałam do miejsca, w którym czułam, że mam rodzinę, a spotkałam się z takim samotnym życiem. Oczywiście, że zostałam bardzo mile przywitana i cały wieczór był poświęcony mi i temu, że mogłam się dzielić co przeszłam w Polsce podczas tych prawie trzech miesięcy zaczynając od Sylwestra i kończąc na obronie pracy licencjackiej. Miałam tak wiele świadectw do opowiedzenia ! Ale potem przyszło codzienne życie... no właśnie codzienne życie ! To był dla mnie szok. Moje pojęcie codziennego życia uległo drastycznej zmianie, której długo nie mogłam pojąć.

Moim marzeniem zawsze było wyjechać. Ale nie dla samego wyjazdu ale aby po całym świecie jeżdżąc, po prostu mówić o Bogu. Chciałam być odważna, podejmować ryzyko! Nie bać tego do czego powołuje mnie Bóg. Nie poddawać się temu co mówią ludzie,ale biec biec do przodu za Bogiem. Nie miałam jednak pojęcia jak wiele przygotowań to wymaga. Nie miałam pojęcia co to naprawdę znaczy... nawet jak już byłam pierwsze trzy miesiące w Herrnhut.

Będąc tu po raz pierwszy miałam wizję trzech miesięcy a potem pół roku w Hiszpanii. Ale jak wiecie tak bardzo pokochałam to miejsce i to czego uczy mnie tutaj Bóg, że nie potrafiłam pogodzić się z myślą o tym, że już więcej tu nie wrócę, ale jednocześnie nie chciałam być nieposłuszna Bogu, więc po prostu czekałam. Poza tym trzymała mnie jedna rzecz : Chciałam dokończyć studia. Chciałam skończyć licencjat i zrobić magisterkę albo we Wrocławiu albo w Warszawie. Robiłam już plany jeśli chodzi  o mieszkanie i wiele innych rzeczy. Także 3 miechy w Herrnhut i potem 6 w Hiszpanii dawałoby mi idealnie powrót na wrzesień i rozpoczęcie kolejnego etapu tego, co do tej pory nazywałam 'normalnym życiem'...jednak Bóg miał inny plan.


Odkąd miałam 11 lat dostawałam zawsze ten sam rodzaj proroctw : będziesz pionierem, pójdziesz tam gdzie nikt inny nie był, będziesz podróżować po wielu krajach świata, twoja służba będzie międzynarodowa, masz podobne powołanie do Heidi Baker, będziesz mówić do dużo starszych ludzi i często nikt nie będzie cię rozumiał i zgadzał się z tobą...
Powiem szczerze : jarało mnie to ! Co więcej, nadal mnie to jara ! Kogo by nie jarało ! C'mon to jest jak historia z książki ! I chyba muszę powiedzieć, że poza niesamowitą Bożą łaską i przychylnością, te proroctwa utrzymywały mnie w miejscu szukania Boga i biegu za Nim, bo wiedziałam, że kiedyś nadejdzie moment tej służby... ale nie miałam pojęcia, że to wszystko tak bardzo ubrane będzie w codzienność.

Teraz dopiero widzę dlaczego tak wiele czasu Bóg poświęcał ucząc mnie o Miłości, pokorze i cierpliwości. Teraz widzę, że bez tego nie dałabym rady mając przed sobą tą perspektywę, którą mam, choć i tak wiem,że to dopiero wierzchołek góry lodowej. Ale to co chcę powiedzieć to moje odkrycie.

Przez pierwsze trzy tygodnie budziłam się i idąc do lustra nie poznawałam siebie. Na początku myślałam, że to chwilowe i, że wydziwiam, ale im więcej czasu mijało tym bardziej realnym uczuciem się to stawało. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego? Często miałam momenty, że nie żyję swoim życiem, że prowadzę cudze życie i, że coś zgubiłam po drodze. Czułam jakbym stała obok siebie i obserwowała swoje życie,a nie żyła nim... piszę Wam to ponieważ to jest prawda. To jest czysta prawda. I nie tylko ja to przechodzę, ale rozmawiając z wieloma misjonarzami czy ludźmi, którzy zostawili swoją codzienność na rzecz bożej to przechodzi, ale mało się o tym mówi, zazwyczaj widzimy tylko owoce. Piękne zdjęcia z misji czy świadectwa ubrane w niecodzienne historie. Ale prawda jest taka : całe życie prowadzimy w perspektywie przedszkole, szkoła, praktyka, praca, wyprowadzka od rodziców, służba w kościele, praca, małżonek, ślub, znowu praca i odkładanie pieniędzy i potem może pełonoetatowa służba i dzieci... i znowu praca. To jest mentalność w jakiej wyrastamy. 'Musisz mieć pieniądze żeby realizować marzenia, plany i to co ma dla ciebie Bóg', 'Bądź odpowiedzialny, skończ szkołę, skończ studia, magisterka to minimum'...
Potem zaczęło przychodzić uczucie, że mam zbyt dobre życie. Za dobrze, za łatwo mi. Żyję moim marzeniem, a inni muszą ciężko pracować, niektórzy nawet wykładają pieniądze żebym ja tu mogła być. Z jednej strony cieszysz się tym co przechodzisz a z drugiej tak wielu ludzi uświadamia Ci, że to nie jest prawdziwe życie, że to jest jakiś stan przejściowy... ale co jeśli teraz moje życie takie będzie ? ...

Aż w końcu stanęłam przed prawdą oczywistą. To jest moje codzienne życie. Uświadomiłam sobie, że ten czas jest tak bardzo inny ponieważ to już nie jest trzymiesięczna przygoda, ale pół roku mojego życia z perspektywą, nie na powrót do domu aby studiować, ale z perspektywą wyjazdu do Hiszpanii na którą póki co nie mam nic poza biletem (Alleluja, serio alleluja!), i potem prawdopodobnie rok życia tam i głębokie przeczucie, że to dopiero początek... dokładnie to samo przeczucie, które przyprowadziło mnie tutaj, teraz wskazuje,że to długoterminowy plan... ale ja wiem, że to przeczucie ma imię i nazywa się Duch Święty.

Kawałek mojej ściany, przypominający o tym co najważniejsze
I nagle powstał we mnie żal : Nikt nigdy nie powiedział mi jak żyje się takie życie ? Co to w ogóle znaczy ? Poza tym większość ludzi nie traktuje pracy w domu modlitwy jako misyjnego stylu życia...może wydawać się to dość abstrakcyjne ale to jest dokładnie to z czym się zmagam nie tylko ja. Mając tutaj ludzi z YWAM (Młodzież z misją) czy innych ,którzy przez ostatnie 9 lat swojego życia, żyli z wiary bądź są pomiędzy domami modlitwy lub misjami przechodziło coś takiego. Nie ma nauczania o tym w kościele, tak mało kościołów potrafi wspierać i szkolić ludzi kiedy przychodzi czas żeby ich wypuścić i po prostu przygotować do misyjnego stylu życia.
Zrozumiałam, że to gdzie teraz jestem to jest moje życie. To od teraz będzie moja codzienność. I jedyne co mam, jedyne co w moim życiu rzeczywiste to Boży głos i Jego prowadzenie... jak dziwnie to brzmi ? Niby normalnie cały czas tak powinniśmy żyć, ale ja zetknęłam się z twardą rzeczywistością. Ja nie mogę się trzymać pracy, nie mogę powiedzieć, że za rok wracam do Polski studiować, nie mogę powiedzieć, że mam narzeczonego z którym mam plany... nie mogę powiedzieć. Jedyne co mam to Bóg i Jego prowadzenie i świadomość tego, że werset, który tak bardzo mnie dotykał i wiedziałam, że będzie przewodni w moim życiu stał się rzeczywistością :

 "Jeśli by kto chciał za miłość oddać całe swoje mienie to czy zasługuje na pogardę?" Pnp.8,7

Zrozumiałam, że w tym wszystkim muszę mieć oczy cały czas zwrócone na to za co kładę moje życie, moje plany, moje przyjaźnie i jakiekolwiek pojęcie i definicję o życiu jaką kiedykolwiek miałam.
Zaczęłam prosić Boga o objawienie tego jak ma wyglądać moje życie. I za chwilę zaczęły przychodzić odpowiedzi. Mówił do mnie przez swoje Słowo, ale nie tylko. Przyjeżdżali ludzi ze Stanów czy Indii i okazywało się, że mieli dla mnie słowo w którym Bóg upewniał mnie w tym co robię.

Powiedział do mnie PS.84,12-13
"Albowiem słońcem i tarczą jest Pan, Bóg,
Łaski i chwały udziela Pan,
Nie odmawia tego, co dobre, tym,
Którzy żyją w niewinności,
Panie Zastępów,
Błogosławiony człowiek, który ufa TOBIE !"

Zaczęłam studiować ten fragment, jak zazwyczaj zaczęłam szukać w hebrajskim i medytować nad tym abym zrozumiała dlaczego Bóg uznaje moje życie, za życie w niewinności i dlatego nie odmawia mi tego co dobre, dlaczego uznał, że mu zaufałam ? Mam wszystko zapisane i umieszczę na pewno w jakiś poście.

I nagle przyszło do mojego życia objawienie, Bóg zaczął zadawać mi pytania :
Co zrobili uczniowie, kiedy usłyszeli mój głos, który ich powoływał ?
Co powiedziałem, że ostanie się jako jedyna rzecz w życiu ?
Co jest Twoim pokarmem ?
Czy nie przygotowywałem Cię do tego miejsca ?
Co jest Twoim zaopatrzeniem ?

Uczniowie kiedy powołał ich Jezus PORZUCILI WSZYSTKO NATYCHMIAST. Możecie sobie postudiować Słowo pod kątem reakcji tych młodych ludzi kiedy Jezus zaproponował im podróż razem z Nim. Teraz powiem tylko tyle, że bez namysłu porzucili wszystko i radykalnie poszli w ślad za Nim. A Ci, którzy chcieli grzebać zmarłych, rozprawiać się ze swoim życiem, czy tych którzy nie potrafili zostawić swoich majętności nie uznał za godnych chodzenia za Nim.

W życiu pozostanie tylko miłość. List do Koryntian tak wyraźnie mówi nie tylko o tym, co przyziemne, ale też o obdarowaniach i namaszczeniu ale wyraźnie mówi, że tylko miłość zostanie. A ja właśnie z miłości za podążaniem za Jego głosem jestem tutaj. Nie robię tego dla siebie czy dla przygody. Mojemu życiu nie brakowało przygody i wiedzą o tym moi przyjaciele, ale robię to bo czuję,że to jest moja droga miłości.

Moim pokarmem jest pełnić wolę Ojca. Jeśli tu nie będę, jeśli postanowię żyć planem, który wydaje się logiczny bo mieści się w nim służba, kościół i edukacja to w końcu doprowadzę do duchowej anoreksji bo nie będę w miejscu woli Ojca, która jest dla mnie pokarmem.

Bóg nie czyni nic, najpierw nie objawiając tego swoim  sługom. To nie jest tak, że to dla mnie niespodzianka, od dziecka słyszałam o tym, a teraz jest czas wejść w to, niezależnie od tego co mówią ludzi czy świat w którym żyję.

Moim zaopatrzeniem jest Pan Bóg. Nie wsparcie ze strony ludzi, nie pieniądze, które mogę dostawać lub nie. Ale jeśli On mnie powołuje to mnie zaopatrzy i już nie raz tego doświadczyłam.

Herrnhut - Hutberg tower
Jeśli to czytasz i wiesz, że w Twoim życiu jest za dużo strachu przed podjęciem radykalnych decyzji dlaNie pozwól sobie na to żeby mentalność w jakiej zostałeś wychowany mówiła Ci jak głęboko i daleko możesz kochać Boga i zaufać w Mu w swojej podróży. Jeśli masz pragnienie przygody to uwierz mi to pragenienie jest od Boga. Szukaj Go a będziesz w przygodzie o której nie śniełeś. Nie każdy Cię zrozumie i trzeba czasem będzie iść pod wiatr, czasem nawet stracić pewne relacje. Ale jeśli będzie to wypływać z miłości do Niego, aby nie zaspokoić się choć na chwilę tym co się ma,ale wciąż szukać więcej to 'CZY ZASŁUGUJE NA POGARDE TEN KTÓRY ZA MIŁOŚĆ ODDAJE CAŁE SWOJE MIENIE ?'
Boga, to wiedz,że jeśli poprosisz Go o to aby objawił Ci jaki ma dla Ciebie plan i dał Ci odwagę do realizacji go - to stanie się tak. Jesteś powołany do radykalnego życia z Bogiem czy jest ono w szkole, w pracy, kościele, Polsce, Norwegii, na misji czy w domu modlitwy. Chodzi o to aby być dokładnie tam gdzie powołuje Cię Bóg. Szukaj, szukaj go ze wszystkich sił. Nie spodziewałam się nigdy, że moja przygoda zaprowadzi mnie do Niemiec domu modlitwy, pierwszego miejsca gdzie powstała modlitwa 24/7 i trwała przez 100 lat !!! Ja po prostu zawsze starałam się lepiej lub gorzej, upadając i podnosząc się szukać Boga. Kochać Go z całego serca, myśli i duszy. I czasem podjęcie pewnych decyzji nie było łatwe, ale teraz gdy patrzę gdzie te decyzje mnie zaprowadziły to niegdy nic bym nie zmieniła.

Przepraszam, że nie napisałam żadnych konkretnych wydarzeń z mojego życia tutaj czy, świadectw, ale miałam bardzo na sercu żeby po prostu podzielić się tym właśnie. W kolejnym poście będę pisać o tym co działo się przez już prawie trzy miesiące mojego pobytu między innymi o : konferencji z Heidi Baker, o moim rocznym postanowieniu, o dwóch prorokiniach z Afryki, które mnie wywołały na środek, o małżeństwie z Ameryki i Indii, o decyzji na najbliższy rok, o tym jak w super markecie mi prorokowano i o tym jak po prostu praktycznie wygląda moje życie.

DZIĘKUJĘ JESZCZE RAZ BARDZO WSZYSTKIM, KTÓRZY CZYTAJĄ I JESZCZE BARDZIEJ TYM, KTÓRZY CZYTAJĄ I MNIE WSPIERAJĄ W STRATEGICZNYM MOMENCIE ZMIAN W MOIM ŻYCIU.