czwartek, 14 listopada 2013

Kiedy Ihop staje się Herrnhut

Powiedziałam sobie : "Jeśli to jest faktycznie od Ciebie, jeśli faktycznie wydarzy się to w moim życiu, odmieni je i sprawi, że będziesz dawał mi potwierdzenia i przyznawał się do tego, już nigdy nie zlekceważę nawet najmniejszego przeczucia od Ducha Świętego".
...

Przełom lutego i marca. Siedziałam w moim pokoju i modliłam się. Minuta za minutą intensywność bożej obecności wzrastała, a moje serce zaczynało palić coraz większe pragnienie, którego nie potrafiłam nazwać. W końcu, czuję ten ogień w klatce piersiowej i czuję jak żołądek mi się ściska i nagle wybucham niepohamowanym płaczem. Czuję jak moje serce rozdziera tęsknota. Moje serce wręcz wyrywa się za czymś. Wołam do Boga, mówię jak bardzo Go kocham, jak bardzo chcę być blisko i aby mnie prowadził. I wtedy nagle pojawia się ta myśl - "Panie chcę oddać Ci porządny okres mojego życia... tylko na to aby szukać Ciebie. Nic więcej. 6-8 godzin modlitwy. Totalne oddzielenie i skupienie... trzy miesiące. Oddam... oddam Ci wakacje to jest najcenniejszy czas dla mnie,a chcę da Ci to co najlepsze". Po prostu starałam się odpowiedzieć na tęsknotę mojego serca, ubrać w słowa odpowiedź na to wołanie. To wszystko. Tak po prostu. Nie usłyszałam Boga jako grzmotu. Nie odczułam by to Bóg do mnie mówił. Nie pytałam Go o czas i miejsce,ale sama to wyznaczyłam, po prostu chciałam odpowiedzieć na wołanie mojego serca, którego nie rozumiałam. 

Zostawiłam to w ten sposób. Na studiach zaczęły mi się poważne problemy z zaliczeniem hiszpańskiego. Nie radziłam sobie pomimo wielu godzin nauki, poprzez co pisanie licencjata bardzo na tym traciło. Dużo działo się w moim życiu duchowym. Gdzieś w głowie miałam ciągle to pragnienie, ale nie naciskałam Boga o instrukcje, po prostu wiedziałam, że jeszcze mam czas.

Jeszcze dużo wcześniej dowiedziałam się, że moja przyjaciółka Hania jedzie na Erasmusa do Hiszpanii. Ale nagle po kilku miesiącach kiedy usiadłam przed kompem i po prostu się zawiesiłam i do głowy przyszło mi - jadę razem z Hanką. Po prostu jadę. Poczułam serio, że to jest od Boga. Zadzwoniłam do Hanki i mówię jej to, a ona "Aga przecież ja miałam sen o tym, że jesteśmy razem w jakimś gorącym kraju i pomagamy tam ludziom"... dopiero wtedy mi się przypomniało, że faktycznie miała taki sen już jakiś czas temu i w tym było jeszcze więcej szczegółów, które się zgadzały. Zadzwoniłam do Rozi i do Mimi i wszystkie miałyśmy wrażenie, że to musi być od Boga. Wniosło to tyle radości do mojego życia na tamten czas. Wiedziałam - ok, mam przed sobą mój trzymiesięczny wyjazd i potem od stycznia Hiszpania z Hanią.. good !

Nadszedł czas około maja, że zaczęłam się już poważnie zastanawiać nad tym gdzie właściwe mam jechać na te trzy miechy. Może jakaś wiocha... zaszczyć się gdzieś... ale potem mi się przypomniało, że przecież moim marzeniem jest jechać do IHOPu. Zatem zaczęłam szukać możliwości, spotkałam nawet osoby, które były tam dokładnie na taki okres czasu tak po prostu, miałam nawet kogoś u kogo mogłabym się zahaczyć. W sumie wszystkie znaki na ziemi i na niebie ciągnęły mnie tam. Potem jednak doszłam do wniosku, że jak już tam jadę to może zahaczę się na jakiś program. I jedyny na 3 miesiące to był nocny program. Ale to też niby się zgadzało, bo Bóg mówił do mnie dużo o modlitwie w nocy. Obejrzałam sobie zajawkę i na serio byłam poruszona... Więc spojrzałam na papiery, coś tam było do pozałatwiania. Ale przede wszystkim wiza, więc musiałam najpierw załatwić paszport, a potem bawić się z wizą, więc program zaczynał się pod koniec czerwca czy jakoś tak, więc mało czasu bo na paszport się długo czeka, ale spoko stwierdziłam, że Bóg przecież może. I tak to dalej czekałam, nie mówiąc prawie nikomu o moich planach.

Pewnego ranka siedziałam w domu... nie pamiętam czy miałam wtedy zajęcia czy nie. Ale pamiętam, że nieALE : WIARA JEST PEWNOŚCIĄ TEGO CZEGO NIE WIDZIMY. Zatem podjęłam decyzję wiary i po prostu wzięłam to i zaczęłam szukać Boga w intymny sposób, nie zadawalając się powierzchownymi objawieniami i modlitwami, zaczęłam kopać. Ale narazie w moim życiu nic szczególnego się nie zmieniło.
mogłam się skupić na tym co robiłam, bo czułam cały czas, że mój duch jest pobudzony do modlitwy. Nie dawało mi to spokoju, więc usiadłam i zaczęłam się modlić na językach. Nie musiałam się długo modlić aby poczuć intensywność Ducha Świętego. I tak modlę się i modlę i nagle. Czuję, że dosłownie muszę upaść na kolana, bo nie mogę się utrzymać na nogach. Jestem na kolanach i czuję, że nadchodzi to co zdarzyło mi się chyba do tej pory jakieś 3/4 razy w moim życiu - wielka fala płaczu z ducha, która niesie ze sobą wielkie zmiany do mojego życia, nowe objawienie, przygotowanie na nowy czas i oznacza, że Bóg czegoś dokonuje w moim życiu poza moją świadomością. Po prostu wybucham wtedy niepohamowanym szlochem, który czasem może ciągnąć się bardzo długi czas. Jestem na tych kolanach i pytam Boga o co chodzi... co się dzieję, czuję wielkie napięcie i wtedy mam wizję. Jezus stoi przede mną dookoła jest po prostu jasno. Widzę za nim taką lekką białą zasłonę. Wtedy Jezus mówi do mnie : "Aga wiem,że wiesz,że zasłona oznacza, że pomiędzy mną a Tobą już nie ma oddzielenia bo ta zasłona w świątyni została zdarta, ale ja chcę Ci pokazać coś więcej coś głębiej..." Wtedy zobaczyłam, że za zasłoną nie ma świątyni, ale są drzwi. Wtedy Jezus jednym pchnięciem ręki popchnął drzwi i zobaczyłam, że tam jest sypialnia z wieeelkim małżeńskim łóżkiem, dookoła jest biały baldachim. Pokój jest piękny. I wtedy odezwał się do mnie : "Przychodzi czas do Twojego życia, że już życie za zasłoną to nie wszystko, przychodzi czas na intymność o jakieś zawsze marzyłaś... przychodzi czas poznania, ale poznania, które Ci objawiłem jakiś czas temu, czas 'ginosko'. Zapraszam Cię do intymności oblubieńca z oblubienicą. Aga nie ma już czasu do stracenia dla Ciebie. Twój czas przyszedł, idą zmiany do twojego życia i albo wejdziesz i przyjmiesz moje zaproszenie albo ominiesz swój czas. Po prostu proszę cię wejdź moja śliczna córko. Chcę mieć z Tobą intymną relację." Cała we łzach nie rozumiałam dokładnie co się dzieje. Czy widziałam to fizycznymi oczami ? Nie. Czy słyszałam uszami Jego głos? Nie. Czy mogłam to odrzucić? Tak. Czy mogłam poddać w wątpliwość i powiedzieć, że wyobraźnia ? Tak.

Pewnego dnia w kościele mieliśmy spotkanie grupy uwielbienia i były w grupy w których prorokowaliśmy sobie i modliliśmy się o siebie w mojej była Ania Chojnacka (o ja szczęśliwa! ;) ) i kiedy doszło do modlitwy o mnie Ania zaczyna od słów - "Ten wyjazd, który planujesz zostanie przez Boga przesunięty w czasie ponieważ masz sprawy, które musisz tu pozałatwiać." ... to był dla mnie szok ! Nic nie mogła wiedzieć Ania, nie było szans... Ale co mnie jeszcze bardziej zaskoczyło to - Bóg na poważnie wziął moje pragnienie... nie uroiłam sobie tego wyjazdu... nie była to moja dziwna zachcianka wypowiedziana w czterech ścianach pokoju, ale coś co dotarło do Boga i po prostu.... kurcze ! On po prostu mnie wysłuchał, wziął sobie do serca i pokazał to osobie, która nie miała prawa o tym wiedzieć... po prostu zrobił to. To znaczy, że On się troszczy, słyszy, zależy Mu, a co więcej poprowadzi to w taki sposób aby wypełniło się we właściwym czasie i we właściwy sposób. Yeaaaah ! Taki jest mój Bóg. Tylko co jest najlepsze, na ten moment nie miałam pojęcia co ja miałam do załatwiania... i kiedy w takim razie miałam wyjechać jak nie w wakacje ? Przecież chciałam kontynuować studia... Nie wiedziałam, że pod koniec czerwca okaże się, że nie zdałam hiszpańskiego i, że muszę zdawać poprawkę we wrześniu, do tego kilka osobistych spraw i relacji, które myślałam, że są oczyszczone i załatwione, a wcale nie były i zdawałam sobie dopiero sprawę z tego podczas wakacyjnych wyjazdów z tymi ludźmi. Wiedziałam, że nie mogłabym w pełni skorzystać z tych trech miesięcy nie mając pozałatianych spraw. Poza tym, co najważniejsze musiałam się uczyć do poprawki.


Mijał lipiec..., zaczynał się sierpień, a ja bardzo dużo się uczyłam i coraz jakiś wyjazd typu woodstock, slot czy wypad w góry. Próbowałam coś załatwiać z Ihopem, ewentualny wyjazd miałabym w połowie września... i wtedy zdałam sobie sprawę, że nie dam rady. Po prostu nie dam rady wyrobić się z papierami, których okazało się, że była masa łącznie z jakimiś zaprzysięgłymi tłumaczami, jeśli chodzi o moje szkolne świadectwa. Uczyłam się wtedy hiszpana po jakieś 8 godzin dziennie, modliłam się, jadłam i ... to w sumie wszystko. Nie miałam na nic innego czasu. Załatwianie tych papierów i jeszcze jakieś organizowanie kasy czyli ok 10 tys zł wychodziło poza moje możliwości...tak mnie to stresowało i masa innych rzeczy, okoliczności, które napierały. Oraz powoli przychodząca świadomość bardzo ważnej rzeczy - powoli Bóg prowadził mnie do miejsca w którym miałam uświadomić sobie, że nie mam objawienia bożej miłości. Zaczęłam chodzić zestresowana tymi wszystkimi papierami i za każdym razem gdy ktoś się o mnie modlił mówił, Aga naucz się odpoczynku , Pan wprowadzi Cię w odpoczynek. (ale to jest historia na inny wpis). I tak oto podjęłam decyzję. Nie jadę... Po wielu rozmowach. Wielu przelanych łzach i pytaniu Boga po co mi w ogóle mówił jak teraz z kimkolwiek rozmawiałam czy się modlił o mnie to mówił mi, że mam zostawić wszystko i skupić się tylko na tym aby nauczyć się odpoczywać w Jego ramionach. To wykluczało moje napieranie na IHOP. Po prostu jak już miałam tyle potwierdzeń z różnych miejsc, że odpuściłam.

Narastała we mnie świadomość kilku spraw. Po prawie 6 latach naprawdę chodzenia z Bogiem na całość zdałam sobie sprawę, że nie potrafię odbierać Jego miłości, że nie potrafię wejść w odpocznienie i, że nie ufam Mu... jakby to powiedzieć dość podstawowe sprawy. Szczerze mówiąc trochę się załamałam kiedy to do mnie dotarło. Już od połowy wakacji dostawałam Słowo : WRÓĆ DO PODSTAW. Ja ?! Tyle lat z Bogiem, tyle godzin przesiedzianych przed Nim, tyle Słowa, które mi objawił ... przecież już byłam w miejscu własnej tożsamości i tego, że mnie kocha... o co chodzi ???

Powiem tak... mogłam po prostu sobie odpuścić i powiedzieć, że przecież to mam. Moje życie modlitewne wyglądało bardzo przyzwoicie. Po prostu mogłam odpuścić. I tyle... ale ja naprawdę chcę głębi. Ja naprawdę wołam o bożą głębię do mojego życia. Dałam Mu wszelkie prawo do korekty, do błogosławieństwa ale też nauczania mnie. Dałam Mu je. Dotarło do mnie, że teraz stoję przed wyborem czy pójdę głębiej czy zostanę w miejscu. Co wydawało by się dziwne, bo jak można wejść głębiej wracając do podstaw.... Ale ja chcę głębi dla mojego życia i to co rozpoczął we mnie to dokończy mój Bóg, więc dał mi łaskę i postanowiłam za cel postawić w moim życiu - poznanie i doświadczenie miłości Boga do mnie; pozwolić Jemu usłużyć mi.

Pod koniec sierpnia siedziałam w pokoju i miałam dość kiepski dzień. Przyjechali do nas przyjaciele z kościoła na grilla, ja siedziałam i miałam jedno pytanie w głowie : Co teraz ? Nie jadę do Ihopu, ale moje pragnienie oddania trzech miesięcy nadal we mnie jest. Na prawdę było we mnie... nie wiedziałam co mam robić. Żadnych opcji i wtedy zeszłam na dół i usiadłam w ogrodzie przy grillu. Okazało się, że Dominika i Adam właśnie wrócili z Herrnhut. Opowiadali jakieś rzeczy po czym nagle Dominika mówi : "I wiesz Aga to jest dobre miejsce dla młodzieży. Tam jest jakiś 3 miesięczny program też ..." Dominika nic nie wiedziała o tym, że mam jakieś plany co do wyjazdu.

Nie, nie poczułam ognia ;) Ani wiatru ;) Ani namaszczenia ;) Po prostu pomyślałam - ha ! to może być jakaś opcja, praktycznie prawie nic nie będę musiała płacić, blisko... co prawda Niemcy al dobra niech już będzie... zobaczę. I tak dzień za dniem coraz więcej o tym myślałam i dochodzę do punktu w którym wszystko przybrało tempa.

Nadszedł czas egzaminu z hiszpana, który determinował wszystko. Jeśli nie zdaję go to muszę zostać na kolejny rok na studiach. Nie wiem czy opowiadać całą historię czy nie...ale może najważniejsze szczegóły. Poszłam na egzamin, została mi podana zła godzina, ale coś mnie tknęło żeby w razie czego pojechać dwie godziny wcześniej i zrobiłam to. Okazało się, że gdybym nie przyszła to nie weszłabym na egzamin. Potem została mi przydzielona sala, a w tej sali okazało się, że jest egzaminator, który mnie oblał wcześniej i powiedział, że mój poziom to podstawa a ja zdawałam zaawansowany i powiedział, że za rok może jakiś cudem. Do tego nie mógł zacząć egzaminować bo muszą być dwie osoby,a babka się spóźniała... w końcu jednak zadecydował, że będzie egzaminował, ale przez to musiał przepuszczać każdą osobą, bo inaczej można byłoby się odwoływać od decyzji. Wyszły jakieś cztery osoby, mówiąc jaki to fart, że nie ma tej babki. Ale tak się złożyło, że akurat kiedy ja wchodziłam razem ze mną weszła babka. Kasia siedziała na korytarzu i się po prostu modliła. Początkowa rozmowa wypadła świetnie. Rozmawiałam z kolesiem o moim życiu, o tym gdzie mieszkam. Czułam się wyluzowana. Potem wylosowałam trzy pytania i okazało się, że brakowało mi trochę słownictwa. Ale oni chyba byli przekonani, że to nerwy, więc przymknęli na to oko. Potem nadszedł najważniejszy moment egzaminu - tekst. Najpierw czytasz a potem dyskutujesz na ten temat, ta część tak naprawdę tylko się liczy. Kiedy podniosłam kartkę okazało się, że ... to medyczny tekst. Nic nie zrozumiałam. Poza kilkoma słowami. Czytałam to im na głos i już wiedziałam - nie zdam. Modliłam się w myślach i jedyne co miałam to - nie pozwolę aby cokolwiek tym razem okradło mnie z radości. Nie pozwolę. Jak nie zdam to trudno, Bóg jest przy mnie. Nie rozumiem czemu tak się dzieje, czemu nie wylosowałam innego tekstu, ale ok. No, więc zaczęłam coś produkować i po ok minucie przerwali mi, a ich wyrazy twarzy zmieniły się. Po prostu zczaili, że nie jestem na poziomie na którym powinnam być. Ta część powinna trwać najdłużej., a oni przerwali mi po minucie. Spojrzeli na mnie i zapytali : 'Jakie ma Pani plany na ten rok?' po hiszpańsku oczywiście, więc powiedziałam im o planie wyjazdu do Niemiec. Bardzo się zdziwili i zapytali dlaczego. Wtedy powiedziałam, że jadę do domu modlitwy do Niemiec. Wryło ich i zapytali czy jestem bardzo religijną osobą i wtedy się zaczęło. Powiedziałam, że religijna to złe określenie, ponieważ ja kocham Boga, a nie religię i zaczęłam im mówić o Bogu i intymnej relacji z Bogiem. Ich twarze xD serio mieli szoka ;) Potem po chwilowej ciszy, zapytali co potem, to powiedziałam, że może misja w Hiszpanii... wtedy to już w ogóle ich zatkało i powiedzieli, żebym wyszła i zaraz podadzą mi wyniki. Wyszłam i wiedziałam, że nie zdam. Nawet zszedł mi stres bo po prostu wiedziałam, ale w głowie miałam jedno "Nie dam się znowu okraść z radości i wolności". Ten jeden niezdany egzamin ciągnął za sobą wiele innych komplikacji na studiach, to nie chodziło tylko o to. Ale nie będę tego tłumaczyć.
Kasia siedziała na korytarzu i się po prostu modliła, a ja weszłam po wyniki. Usiadłam i koleś mnie pyta czy przypadkiem nie podchodziłam już wcześniej do egzaminu. 'Tak pochodziłam, ale nie poszło mi najlepiej i ...', 'No tak, teraz też nie poszło wcale lepiej'... Wtedy już nie miałam wątpliwości. Chciałam już wstać i iść, ale oni mieli moje papiery, więc nie mogłam. Chwila ciszy i nagle zaczynają mi mówić wszystkie moje błędy. Co było źle, jak bardzo to nie jest ten poziom itp. Odpowiedziałam, że wiem, ale takie mam wymogi na studiach i muszę zdać na takim poziomie egzamin i , że uczyłam się bardzo intesywnie przez całe wakacje, na co oni, że w takim razie chyba za mało. Ja po prostu milczałam, bo wiedziałam, że nie jestem na poziomie na jakim miałam być. W końcu patrzą na mnie i mówią "No to jest za mało na ten poziom, niestety, może można się z panią dogadać, ale to jest za mało", ja na to, że rozumiem i już chcę wstawać, a oni "A tak jeszcze pytanie, to czy to jakoś panią blokuje jeśli teraz Pani nie zda?", ja "No, nie mogę złożyć pracy licenjackiej oraz pewnie muszę przełożyć moje wyjazdy." Nic więcej nie powiedziałam. Cisza.... "Aha..." patrzą na siebie "No to w takim razie... nie chcemy Pani blokować. Niech Pani jedzie, gdzie ma Pani jechać i niech Pani nikomu nie chwali się egzaminem." Jeśli ktoś mnie zna to wie, jak zareagowałam. To było moje potwierdzenie od Boga. Wiedziałam, że jeśli uda mi się zdać egzamin to znaczy, że Bóg przykłada rękę do mojego wyjazdu i otwiera mi drzwi. Popłakałam się histerycznie i powiedziałam, że nawet nie wiedzą co to dla mnie znaczy. Tak właśnie się stało. Biegałam po całym Nowym Świecie dzwoniąc do przyjaciół którzy się modlili oraz rodziców. Dawno nie pamiętam żebym doświadczyła tyle radości i wolności. Wróciłam do domu i mama kupiła wino i pyyyszne pierogi z jagodami. Zrobiliśmy imprezę rodzinną, tak kocham moja rodzinę ! To było wielkie wsparcie z ich strony.

Potem pojechałam z grupą moich cudownych przyjaciół na stopa na Lazurowe Wybrzeże; ci sami
przyjaciele odwiedzili mnie teraz w Herrnhut o czym też napiszę. Jak wróciłam okazało się, że mam bardzo dobre warunki do tego żeby w tym roku zarobić... Bardzo dobre i ogólnie rozwijać się, w kościele też okazało się, że jestem potrzebna. Moja przyjaciółka została liderką i wiedziałam, że będzie potrzebowała wsparcia i w sumie wszystko się układało, że powinnam zostać. Miałam cały czas wybór. Mogłabym po prostu zacząć już bardziej dorosłe życie. Ale powiedziałam jeśli dostanę jeszcze jakieś potwierdzenie co do wyjazdu to już nie będę tego podważać. Wiecie perspektywa jechania na jakiś koniec świata i bycia tam robiąc w sumie nie wiesz co, a rozwoju i bycia przy ludziach, których się kocha trochę jednak utrudnia decyzję.

Pojechałam na tydzień uwielbienia z okazji Sukkot (święto żydowskie) do Kalisza. Uwielbienie 24/7 przez siedem dni raz we wrześniu. Jest to długa historia, ale dostałam tam trzy potwierdzenia od niezależnych od siebie osób. Przede wszystkim pierwsza sesja na jaką weszłam, dostałam proroctwo od gościa, który prowadził uwielbienie. Powiedział do mnie dokładnie o objawieniu miłości jakie idzie do mojego życia i ja wiedziałam, że to stanie się właśnie w Herrnhut. To był mój cel po to właśnie miałam jechać. Potem jeszcze kilka innych rozmów. Szczególnie z jedną dziewczyną z Czech, która miała 17 lat a tak niesamowitą pasję dla Pana, że nie potrafiłam tego ogarnąć rozumem. Dała mi całe słowo na ten rok. Jezus naprawdę musi mnie kochać :D

Wróciłam do domu wysłałam aplikacje. I... i jestem  tutaj. Jestem tutaj. To się dzieje. Moje lutowe wołanie do Boga i tęsknota za nim wydały owoc. Jestem tutaj i codziennie rano przeżywam to co się dzieje gdy idzie się za głosem Boga. Kiedy nie lekceważy się prostego cichego poczucia w sercu. Przechodzę objawienie bożej miłości w sposób jaki się nie spodziewałam. Cały dom modlitwy ma teraz czas objawienia ojcowskiej miłości ojca. Jakiego jeszcze potwierdzenia powinnam szukać ? Jestem w rodzinie. Widzę różnicę pomiędzy posiadaniem przyjaciół, a rodziny. Nie ma praktycznie dnia żebym nie przechodziła jakiegoś przełomu. Mam tu czasem ciężki dni... mam wiele zmagań. Dochodzą do mnie jakieś dziwne maile z uniwersyteytu. Ale to moja decyzja jak na to zareaguję i czy dam się okraść z tego co przygotował dla mnie tu Bóg.


Napisałam to wszystko bo tak sobie myślę, że o ile bardziej bylibyśmy szczęśliwi, uzdrowieni i w centrum bożej woli jeśli po prostu słuchalibyśmy Jego głosu i pomimo prób zostali konsekwentnie przy swojej decyzji ?  Podjęli czasem niewygodne decyzje aby potem być w samym centrum szczęścia. Miałam masę momentów w których po prostu mogłam zrezygnować. Nic się nie układało. Ihop nie wyszedł, potem okazało się, że nie mam hiszpana, potem nie miałam gdzie jechać. A kiedy to się okazało mnie nie zniechęcać okazało się, że najlepiej i najbezpiczniej będzie zostać w domu dokończyć spokojnie studia i zarobić na przeprowadzkę. Ale ja podjęłam decyzję. Wiele razy się wahałam, ale nigdy nie zrezygnowałam. Ja nie dostałam wizji, obrazu ani proroctwa. Ja po prostu tęskniłam za Bogiem. I postanowiłam zrozumieć dlaczego Bóg daje mi tą tęsknotę. To jakie są owoce tej decyzji wiem tylko ja i Kasia, która przechodzi to wszystko ze mną. I jestem wierna swojej obietnicy :
"Jeśli to jest faktycznie od Ciebie, jeśli faktycznie wydarzy się to w moim życiu, odmieni je i sprawi, że będziesz dawał mi potwierdzenia i przyznawał się do tego, już nigdy nie zlekceważę nawet najmniejszego przeczucia od Ducha Świętego"

I tak właśnie jest.