wtorek, 21 października 2014

Barcelona - wieczne bailando i zapach kebabu, a Bóg mówi 'Selah'

Widok na lewo z mojego okna.
Na ulicy muzułmanie i kawałek głównej ulicy
La Rmbla Raval równoległa do znanej La Rambli
Często siedzę w moim pokoju i myślę ‘Co ja właściwie tu robię i jakim cudem jeszcze tu jestem’. Serio tak myślę. Za oknem słyszę non stop odgłosy z ulicy z samego centrum Barcelony, widzę okno w okno co robią ludzie w bloku postawionym 4 metry od mojego. Co jakiś czas dochodzą do mnie muzułmańskie zaśpiewki ponieważ mieszkam w dzielnicy gdzie co drugi sklep należy do muzułmanów i stanowią oni również sporą część moich sąsiadów. Kiedy otwieram balkon, o wielkości pół metra, czuję jak do mojego pokoju wdziera się zapach wszystkich możliwych restauracji pomieszany z zapachem śmieci i spalin samochodowych. Mój pokój czasem pachnie jak kebab.

Od początku przyjazdu nie mogę spać. Korki w uszach
niewiele pomagają. Życie tutaj zaczyna się o 10 rano i kończy o 4 … rano. Jedna z największych stolic turystycznych dla której noc jest tym samym co dzień, szczególnie biorąc pod uwagę, że od 14 do 17 jest siesta czyli wszystko jest zamknięte i większość ludzi idzie spać bądź na plażę. Po to aby dać energię na to aby całą noc prowadzić aktywne życie przechadzając się po ulicach, sklepach i restauracjach oraz spędzając czas w licznych barach. Natomiast dwa razy dziennie aby zapach kebaba nie mieszał się z zapachem sików przejeżdżają samochody, które zlewają całe miasto wodą i starają się wyczyścić to co zapewne w innych miastach zbierało by się przez miesiąc.

Widok z okna z kuchni i z mojego pokoju
Po raz kolejny spotykam się z samotnością. Chyba tak to już jest z tym życiem wyjazdowym. Ale jedno jest bardzo ciekawe. Ja na serio nie wiem jakim cudem się tu trzymam. Nie mam w ogóle szoku kulturowego poza tym, że wiele rzeczy mnie po prostu denerwuje (nie ma czegoś takiego jak punktualność). Ale codziennie rano wstaję i czuję się… właściwie to nic nie czuję. Po prostu decyduję się, że jestem tutaj z Bożej woli i przyjdzie czas, że będę wiedziała po co, że zacznę się cieszyć i poczuję się jak w domu. Jest to dla mnie bardzo ciekawe. Bo doskonale zdaję sobie sprawę, że w ogóle nie ogarniam tego co dzieje się w moim życiu. Jakby mój mózg w ogóle nie przyswajał tego co się dzieje. Mam takie ‘ok… no to teraz wychodzę i zamiast świerków mam palmy, do gołębi doszły papugi, a ja zamiast to lasu idę na wielką plażę z morzem, dookoła zamiast polskiego czy angielskiego wszędzie hiszpański, zamiast kurtki wkładam sukienkę a wieczorem zamykam okno żeby nie słyszeć jak jakiś Juan woła do Mari żeby zeszła na dół kiedy ktoś w tle puszcza mi hiszpańskie sonady’ Dziwne to ale jak nic, no nie dochodzi do mnie. Czekam aż przyjdzie szok. Serio siedzę w pokoju i myślę ludzie kochani jeszcze się trzymam !

Moje pojęcie o misji czy szkole i o tym czego prawdopodobnie Bóg może ode mnie chcieć jest codziennie weryfikowane przez Boga i wiem, że On codziennie wyczyszcza mnie z moim własnych oczekiwań i myśli. Sądzę, że kiedy skończy się ten proces będę wtedy w stanie przyjąć to co On dla mnie naprawdę tutaj ma. Na razie chyba umieram. Przechodzę proces, którego jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Mam pełną świadomość, że tym razem już na serio wszystko postawiłam na jedną kartę i przypomina mi o tym cały czas chociażby zawartość portfela i ilość zabranych rzeczy. Ja serio mam praktycznie tylko Biblię, ciuchy i zdjęcia moich przyjaciół. Mój laptop to niestety wrak, ale działający za co chwalę Pana ! Nie mam Internetu, więc muszę się mocno wysilać aby coś napisać czy opublikować. Ale to co przez cały czas odczuwam to Boża dobroć i łaska. Serio to odczuwam i może to dziwnie brzmi po tym co piszę, ale faktycznie jest tak, że moje oczy nie są zamknięte na trudności ale widzę i odczuwam w tym łaskę. Myślę, że tutaj należą się wielkie dzięki dla moich kochanych przyjaciół, którzy wiem, że modlą się o mnie bardzo wiernie. Ta część przyswajania i wytrwania myślę, że w wielkiej mierze pochodzi jako owoc Waszych modlitw! Jak ja Was kocham ludzie !!!!

Wylot i widok z okna samolotu, kiedy jeszcze zupełnie nie wiedziałam co na mnie czeka
To co sprawił we mnie ten trudny początek to z pewnością to, że przylgnęłam do Bożego Słowa jak nigdy wcześniej. NIGDY. Stało się dla mnie żywsze niż kiedykolwiek i bardziej realne. Kiedy czytam o samotności to wiem, że Jego imię jest ‘JA JESTEM’, jeśli On jest to nie będę samotna. Kiedy czytam, że Paweł nauczył się żyć w dostatku i niedostatku to wiem, że jeśli on dał radę to ja też to przejdę, kiedy czytam, że On przeprowadzi mnie na zielone pastwiska jest moim pasterzem to wiem, że nie mogę się zgubić i muszę być w dobrym miejscu jeśli to On jest pasterzem. On zna swoje owce przecież. Kiedy czytam o odpoczynku na zielonych miejscach to wiem, że to We mnie On buduje swoje miejsce odpoczynku. Słowo stało się dla mnie kotwicą. Nigdy tak dużo nie czytałam i nie poświęcałam czasu na to aby po prostu Bóg do mnie przez nie mówił.
Plaża na którą zazwyczaj chodzę, to był akurat wieczór
Miałam jeden dzień, kiedy nie dałam rady spędzić tyle czasu z Bogiem co zawsze ani poczytać.Pod koniec dnia skończyłam zapłakana siedząc z herbatą w ręku i spaloną od słońca twarzą, że nie wytrzymam tutaj i, że samotność mnie pożera i niepewność jutra i brak poczucia sensu tego co robię mnie wykończy. Dlatego wiem, że Jego Słowo jest moim powietrzem, moim pokarmem i codziennym napojem. Nie ma dla mnie innej opcji na przejście dnia jak tylko to aby codziennie trwać w Jego Słowie. I powiem szczerze : bardzo to boli ale kocham to ! Kocham to jak z dnia na dzień staję się coraz bardziej zależna od Niego i coraz mniej pewna siebie. Czuję jak staję się słaba i jak mocny On wzrasta we mnie. Jeśli mam żyć wśród ludzi i być szczęśliwa bo moje plany się spełniają, a nie umierać dla siebie by On mógł wzrastać to wolę iść przez samotność, braki i niepewność ale po ścieżce, która jest życiem a nazywa się śmiercią dla siebie. I będę brać codziennie mój krzyż i będę codziennie dziękować Bogu za to, jak bardzo teraz widzę, że jestem zależna od Niego i koniec tego co ja, ale początek tego co On.

Kiedy przyjechałam i zaczęłam spędzać moje pierwsze modlitwy z Bogiem to ogołocona z wszelkiej muzyki, instrumentu, Internetu i ludzi zdałam sobie sprawę z tego, że teraz okaże się na czym budowałam co było fundamentem mojej relacji z Bogiem. Bałam się tego bardzo. Byłam tylko ja i On i moja Biblia. Nie miałam nawet mojej greki czy hebrajskiego. I tak siedziałam przed Bogiem i pytałam jak ja mam się w ogóle modlić. Nie rozumiałam co się dzieje ze mną i czemu tu jestem.  ‘Panie jak mam się modlić… jak mam spędzać z Tobą czas? Na czym chcesz żebym się skupiła?’ I  jak zwykle Bóg postanowił mnie zaskoczyć…

Na górze jedna z głównych ulic
Passeig de Colom, drogą, którą zazwyczaj chodze na plażę
A wieczorami główna trasa joggingu
Wiecie, że ten nowy rok żydowski, który świętowałam w Herrnhut razem z przyjaciółmi jest rokiem szabatu ? Co siedem lat następuję rok szabatu. Zero uprawiania roli. Jest to odpoczynek dla ziemi ale też dla ludzi. Miałam przywilej i zaszczyt usłyszeć jedno z lepszych kazań w Herrnhut na temat Bożych proroctw i obietnic na ten rok. Niesamowite jest to jak wielka głębia się w tym kryje. Na moim sercu jest aby naprawdę być w centrum Bożych wydarzeń i Jego czasu. Byłam przekonana, że dla mnie nie ma odpoczynku. Ja będę mieć tutaj szkołę i służbę… ale wszystko okazało się inne. I przyszedł do mnie Pan i powiedział „A co jeśli ja chcę abyś ze mną odpoczywała? Co jeśli ten rok to będzie nauka PRAWDZIWEGO odpoczynku? Co jeśli to będzie rok Selah, Aga? Czy uznasz czas modlitwy za wartościowy jeśli jedyne objawienie jakie po nim będziesz miała to : ODPOCZNIENIE. Czy uznasz to za godne siedzieć dwie godziny w mojej obecności i po prostu będąc abym mógł wykonać w tobie pracę? Co jeśli wysłałem cię tak daleko od przyjaciół, rodziny i bez Internetu po to abyś nauczyła się co to znaczy ze Mną być i czekać na Mnie? Czy uznasz to za warte poświęcenia?’

Moja odpowiedź na wszystko co do mnie mówi zawsze jest ‘tak’! Nie ma opcji na nieposłuszeństwo. Kocham Go przecież, ale z drugiej strony wiem, że moje serce wcale nie jest temu do końca poddane. Ale chcę tego, a On przecież zna prawdziwe intencje serca.

Cały czas jak tu jestem konfrontowana z tym, że czuję, że jest więcej, że mogę więcej i, że powinnam
Jeśli skręci się tuż w lewo, znajduje się tutaj jedna
z bardziej zatłoczonych ulic przez prostytutki
szukać więcej. Ale wymaga to codziennej weryfikacji ze Słowem Bożym i Jego obecnością.  Czytam na zmianę dwie książki Heidi Baker „Przynagleni miłością” oraz „Zawsze pod dostatkiem”. Z każdą stroną jestem konfrontowana z tym jak mało rozumiem i jak mało jestem w stanie zrezygnować z siebie dla Niego. Moje serce rwie się do takiej służby, do sierot, do biednych ale kiedy czytam o tym jak zostawiła dom i ze swoją malutką córką i mężem przeprowadziła się do najgorszych slumsów gdzie mieszkają prostytutki i bezdomni. Gdzie policja chciała odebrać jej dziecko bo niemożliwe było żeby ktokolwiek z własnej woli się tam przeprowadził. Kiedy mieszkała w jednym pokoju z grzybem, karaluchami i smrodem a przez cały rok nosiła na zmianę dwie sukienki bo tak żyły tamtejsze kobiety, a to wszystko po to aby zrozumieć tych ludzi, aby ich kochać, uniżyć się i służyć… to nie wiem czy mnie na to stać. Nie wiem czy jestem w stanie zapłacić taką cenę. I jest to dla mnie smutne. Bo Jezus przecież zszedł na ziemię aby zamieszkać między nami, dokładnie tak jak zrobiła Heidi, zeszła do slumsów aby zamieszkać między tamtymi ludźmi… a ja ? A ja mam problem żeby wyjść na ulicę i rozmawiać z bezdomnymi. Zawsze kiedy wychodzę tu na ulicę zmagam się z ogromną niechęcią i frustracją. Nie potrafię kochać. Wiem to. Narzekam na samotność podczas gdy Ci ludzi są niewyobrażalnie samotni. I boli mnie to. Boli mnie, że serce tak bardzo zatwardziało. Tak bardzo samolubne się stało. A z drugiej strony Bóg mnie pyta czy czas spędzony z nim na objawianiu odpoczynku uznam za stracony podczas gdy ja kochać nie umiem. Nie rozumiem Boga.

Mam wiele innych przemyśleń. Wiele tu widzę i z wieloma rzeczami Bóg mnie konfrontuje. Ale teraz chce zakończyć czymś co mnie trzyma przez ten trudny czas. Karolina, moja przyjaciółka tuż przed moim wyjazdem postanowiła się z ze mną spotkać i coś mi dać. Dała mi Psalm 23 w tłumaczeniu, które otworzyło moje oczy na to jakie obietnice ma dla mnie Bóg :

“God is your Fierce Protector and Your Pastor
You always have more than enough
He provides a resting place for you in His luxury love
His tracks take you to the quiet brooks of bliss, the oasis of peace.
That’s where He restores and revives your life.
He opens before you the pathways to God’s pleasure,
Leading you along His footsteps of righteousness
So that you can bring glory to His name
Even when His path takes you
Through the valley of the deepest darkness
He remains close to you and leads
You through it all the way.
Because He is with you, you have no dauger
His authority is your strength and peace
The comfort of His love takes away your fear.
You’ll never be lonely for He is near
He is your delicious feast even when your enemies dare to fight
He anoints you with fragrance of His Holy Spirit
He gives you all you can drink until
Your heart overflows.
So why would you fear the future?
His goodness and unfailing love
Will always be your companions every day.
Then afterward – when your life is through
You’ll return to His glorious presence
To be forever with Him.”

niedziela, 10 sierpnia 2014

Za późno na odwrót

Także... zostały mi jeszcze niecałe dwa tygodnie do opuszczenia Herrnhut... i to jest mój drugi post od tego czasu xD Ludzie wybaczcie mi ! xD Serio miałam głębokie nadzieje na robienie tego częściej, ale ... no właśnie chyba chcę napisać dlaczego mi tak jakoś nie szło z tym pisaniem. Myślę, że w pewnej części prawdą jest to, że po prostu zapominam albo ciężko mi na to znaleźć czas ale tym razem doszła do tego inna sprawa. 
Śliczna niemiecka wioska wzdłuż torów

Przez okres około dwóch miesięcy walczyłam z wracającym poczuciem beznadziei i braki sensu w moim życiu. Tego co robię... braku sensu mojego życia po prostu. Miałam totalne załamanie psychiczne. Mój pierwszy post w którym pisałam o trudnościach związanych z przyzwyczajeniem się do nowej sytuacji w życiu i wszystkim co idzie z tym w parze okazało się mnie przerosnąć. Nie wiem na ile to jest zrozumiałe dla kogoś kto czyta to po prostu z dystansu, ale jakkolwiek może się to wydawać dziwne, że będąc w domu modlitwy i miejscu o którym marzyłam aby być, można znaleźć się w totalnej dziurze tak zwanej 'dupnej'. Chciałam uciekać stąd, ale chyba jeszcze bardziej chciałam uciekać sama od siebie.
Pewnego razu pomyślałam sobie... może ja po prostu wyjadę wcześniej niż planowałam, przecież nikt mnie tu nie zatrzyma. I nagle przyszła do mnie myśl " Ok.. to ja teraz wyjadę, posiedzę w domu jakiś miesiąc spotkam się z przyjaciółmi, powyjeżdżam, odpocznę... ale co potem? Pójdę do pracy, będę dalej mieszkać z rodzicami... będę się rozwijać kontynuować studia, wrócę do kościoła. Bez kitu." W środku czułam taką pustkę jakiej dawno nie czułam. Jeśli miałabym wrócić do tego wszystkiego co wymieniłam to byłaby to dla mnie pustka. Wiem, że Bóg powołuje mnie zupełnie do czegoś innego, a z drugiej strony to 'zupełne-inne-coś' wcale mi się nie podoba i mam ochotę uciekać od mojego powołania... Czyli generalnie znalazłam się w miejscu dupnym. Czułam, że nigdzie nie należę. Gdzie bym nie poszła to nie będę szczęśliwa. Wypadłam z kontekstu jeśli chodzi o moich przyjaciół. Totalnie. Jakieś przełomowe wydarzenia w ich życiu, a mnie przy nich nie ma. Niby się tu modlę, niby ciągle coś się dzieje, a ja czuję, że moja relacja z Bogiem jest jak gatunek na wymarciu... jak ją znajdziesz to lepiej zrób zdjęcie bo potem może nie być okazji i najlepiej wstaw na fejsbuka czy instagram żeby ludzie wiedzieli, że jesteś taki duchowy bo masz selfie z pokoju z Biblią i notatniczkiem w ręku...Wiecie o czym zamarzyłam? O Warszawie (której tak swoją drogą naprawę nie lubię), o tym żeby iść przez centrum na mój wydział, męczyć się z egzaminami, dawać korki, zarabiać, móc kupić sobie kurcze bluzkę i ciastko jak mam ochotę, wskoczyć spontanicznie w pociąg i odwiedzić przyjaciół, spotkać się z jakimiś ludźmi, którzy po porstu nie są wierzący... BYĆ SAMA. Panie! Sama być.

Życie tutaj wyklucza to, nawet we własnym pokoju czuję, że jestem otoczona ludźmi... pewnie dlatego, że faktycznie tak jest. I to jest kurde prawda. Zatęskniłam za normalnym życiem. Nienapakowanym trzema spotkaniami modlitewnymi w ciągu dnia, wykładami, grupami, uwielbieniami i do tego pracą w tych samych pokojach, kiblach i każdego łażenia ze szmatą i mopem w ręku. I tego, że pracuję, mieszkam i spotykam się z przyjaciółmi dokładnie w tym samym miejscu gdzie kurcze śpię. Taka to właśnie prawda mnie spotkała. To mi się stało i jest to fakt. Przez te wszystkie modlitwy i uwielbienia ma się wrażenie złudnej relacji z Bogiem, a prawda jest taka, że nic nie zastąpi Twojego indywidualnego czasu z Nim. Ale jesteś już tak zmęczony po całym 'duchowym' dniu, że jedyne o czym marzysz to nażreć się czipsów z kebabem i lodami, walnąć się na łóżku i oglądać filmy przez pół nocy. 

Ale zawsze wiedziałam, że choćbym miała zawrócić to już za późno. Podjęłam decyzję. Podjęłam decyzję, że będę iść tam gdzie On mnie prowadzi niezależnie od kosztu. Co prawda w czasie decyzji mało sobie zdawałam z tego sprawy,ale wiem, że to była świadoma decyzja. A to dopiero początek takiego życia, będę trudniejsze chwile. W tym wszystkim nie chodzi o to, że postanowiłam się totalnie poddać. Ja po prostu poczułam się zrezygnowana i pozwoliłam sobie na to żeby się tak czuć. Było za późno zawracać i w głębi serca wcale nie chciałam zawracać.

"Lecz my nie jesteśmy z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę." (Hbr.10,39)

Taki to właśnie dopadł mnie kryzys. A oczywiście kryzys nastąpił po serii bardzo znaczących dla mnie spotkań z Bogiem, objawień i proroctw. Niby typowe a jednak zawsze zaskakuje! xD 

Pisząc w wielkim skrócie skopiuję niektóre części mojego newslettera żeby powiedzieć co mi się przydarzało dokładnie tuż przed moim załamaniem.

Prowadze jedno z uwielbien
1. Po długotrwałej walce z moim głosem i problem z wiecznie rozchorowanym gardłem doszło do uzdrowienia. Już jakiś czas temu podjęłam decyzję, że nie będę brać leków, że jeśli chcę oglądać Boże działanie to po prostu muszę dać Mu przestrzeń. I tak to walczyłam. Non stop zapalenie gardła. Śpiewać nie mogłam, z codziennie przecież uwielbienia i niektóre z nich prowadziłam ja. I tak po długim czasie totalnie się rozchorowałam. Byłam w łóżku przez tydzień, ale obiecałam sobie nie brać leków. I tak po tygodniu wyzdrowiałam, ale co więcej mój głos był w formie lepszej niż kiedykolwiek. Mogłam śpiewać wszytko bez najmniejszych problemów, nawet ludzie widzieli różnicę. Allleluja!

2. Pojechałam na konferencję w Mikołajkach na którą zostałam zaproszona już jakiś czas temu. Co za zaszczyt !!! Jechałam prowadzić już trzecie raz warsztaty ze studiowania Bożego Słowa z młodzieżą. Mogłam spotkać się z moim bardzo dobrym kumplem. Mieliśmy duuuużo czasu żeby rozmawiać w samochodzie. Zachęcać się nawzajem i po prostu śmiać. Czas warsztatów był bardzo udany, a z organizatorami myślę, że jeszcze kiedyś Bóg to wykorzysta. Bo niesamowite dziewczyny poznałam. Modlitwa o siebie nawzajem, prorokowanie, no wypas !

Praga
3. Przez ponad rok śledziłam służbę Heidi Baker, która jest założycielką jednej z największych misji w Afryce, zajmuje się tysiącem sierot. Jednak co mnie porusza najbardziej to jej intymność z Jezusem i to jak bardzo pierwsze przykazanie przynosi owoce w jej życiu. Kiedy w tamtym roku pojechałam na Święto Namiotów „Sukkot” do Kalisza, dostałam nieoczekiwanie proroctwo, że jestem jak Heidi Baker i niedługo przyjdzie czas, że to zrozumiem. Zaraz potem Bóg zaczął mówić do mnie o sierotach i moim powołaniu w tym kierunku. Następnie zaczął się w moim życiu wysyp proroctw, że będę matką dla wielu. Wciąż to słyszałam. Niesamowicie pojawiła się dla mnie możliwość pojechania na międzynarodową konferencje w Pradze „Convocation 2014”, której główną mówczynią była… HEIDI BAKER !!! Bóg  rozpoczął też w moim życiu nowy sezon podczas tej konferencji i mówił o niewzruszonym okolicznościami oddaniu w intymności z Nim, co przyniosło do mojego życia pasmo nieoczekiwanych zmian. 
W ogóle to miałam nie jechać bo bałam się, że zabraknie mi pieniędzy. Ale okazało się, że komuś brakuje miejsca do samochodu... więc Doris zaczęła mnie namawiać, i nagle po prostu powiedziałam ok! Ale nie miałam gdzie spać i pieniędzy na to też nie. Wtedy dokładnie w tym momencie wchodzi Veronika z Czech i mówi "Aga nie masz gdzie spać? Moja znajoma właśnie odwołała, więc u mnie jest miejsce". 15 min od miejsca konfy... za darmo! Jedzenie i wspaniała rodzinna atmosfera! Bóg wie jak dbać o swoje dzieci. 

4. I to chyba jedno z najniesamowitszych rzeczy ! Moje nieoczekiwane spotkania prorocze. Weszłam w post, pierwszy raz zadając Bogu konkretne pytania. Potrzebowałam szukać kierunku dla mojego życia biorąc pod uwagę co Bóg mówił o moim wyjeździe do Barcelony.Także zadałam Bogu konkretne pytania, czego nie robię zazwyczaj podczas postu. Jeśli poszczę to po prostu o intymność z Nim. Ale teraz musiałam mieć jasność wizji gdyż ostatnimi czasy jak napisałam na początku zdaję sobie sprawę, że teraz ‘to’ właśnie jest moje życie. Już pierwszego dnia gdy wychodziłam z super marketu z zakupami na mój warzywny post, złapała mnie grupa Młodzieży z Misją i zapytali czy mogą się o mnie pomodlić. Po jednej minucie dostałam słowo „Masz nie myśleć i nie przejmować się przyszłością, gdy przyjdzie czas to będziesz wiedziała, Bóg zdejmuje z Ciebie ciężar podejmowania decyzji”. Odpowiedzieli też na inne kwestie o które pościłam… jednak to był dopiero początek.
Do Jesus-Haus przyjechało małżeństwo (ona ze Stanów, on z Indii). Kiedy byli u nas na obiedzie czułam, że ta kobieta ma namaszczenie prorocze… po dwóch dniach po prostu poszłam i powiedziałam, że czuje, że Bóg chce coś do mnie przez nią powiedzieć. Ona powiedziała, że faktycznie modli się proroczo o ludzi. Dostałam obszerne słowo prorocze, dość szczegółowe, które jest dla mnie zachętą i odświeżeniem każdego dnia, ale co niesamowite powiedziała, że moje stopy są jak strzały, więc muszę wybierać miejsca tylko te gdzie powołuje mnie Bóg. Coś musi się skonczyć aby zaczęło się nowe. I ja wiedziałam, że mój okres w Herrnhut będzie musiał dobiec końca, a ja będę musiała pojechać do Barcelony, ale … stopy jak strzały ? Nazwa szkoły biblijnej do której jadę w Barcelonie to „Saetas” oznacza to dokłanie „Strzały”.
Podczas konferencji w Pradze wiedziałam, że mam wrócić jeden dzień wcześniej. Chciałam być w niedzielę na nabożeństwie, bo miała być prorokini i mówczyni, które od wielu lat mieszkają w Afryce. Była też duża grupa z Polski i ja miałam tłumaczyć. Kiedy podczas kazania siedziałam i tłumaczyłam, przyszedł czas kiedy ta prorokini wyszła na środek i zaczęła wywoływać ludzi z sali żeby im prorokować… jedną z osób byłam ja. Usłyszałam: „Bóg Cię przygotowywał i przygotowywał na ten dokładnie czas. Będziesz podróżować po wielu krajach świata. Dlatego szlifuj swoje umiejętności językowe, będziesz znała wiele języków, niektóre z nich brzmią bardzo gardłowo. I może myślisz skąd ja wezmę na to pieniądze? Ale Bóg Ci daje międzynarodowe stypendium na cały świat”. Byłam bardzo dotknięta i w czasie gdy czułam przytłaczający ciężar powołania, które ma dla mnie Bóg i to naprawdę pomogło mi zaufać i nie martwić się o nic, szczególnie pieniądze i hiszpański, którego staram się uczyć każdego dnia.

5. I jeszcze jeden hit. Jak wróciłam z konfy to wieczorem odebrałam wiadomość na fb od Julia (gościa u którego mam być w szkole w Bracelonie), że w sumie to będzie znowu w Polsce a z Poznania do Herrnhut nie jest aż tak daleko to on by w sumie mnie odwiedził.... stres na maxa, ale spoko. No i przyjechał ze swoją grupa plus ze studentami Młodzieży z Misją z Australii. Było to dość szalone, około 20 osób, które mogły poznać historię miasta, zapoznać się z wizją i spotkać ludzi z Kansas City (grupa szalonych misjonarzy staruszków, którzy byli tylko jeden dzień i to akurat ten), mogli się razem modlić i prorokować, zakończone uwielbieniem i bardzo dobrą rozmową z moim przyszłym liderem Julio. To było niezwykłe! Moi liderzy z Jesus-Haus rozmawiali z moim przyszłym liderem, czułam się tak bardzo zaopiekowana i doceniona. Usłyszałam wiele słów zachęty i motywacji do dalszego działania jak i wiele wskazówek.

I tak właśnie o to po tym wszystkim zaczęłam stopniowo wpadać w doła. Jeżeli ktoś by mnie spytał jakie są korzenie jak znalazłam się w ty miejscu powątpiewania. NIE WIEM. Bez kitu nie wiem, ale zauważyłam pewne tendencje, którymi chciałabym się podzielić. 


UŻALANIE SIĘ NAD SOBĄ. Ja cie ! To jest dopiero potęga ! Takie niepozorne dziadostwo a tyle krzywdy może narobić. Ze względu na to, że czułam się ogólnie niezrozumiana i po trosze opuszczona pozwoliłam sobie na postawę " I tak nikt mnie nie rozumie. Jest mi smutno i często samotnie. Ludzie mi zazdroszczą a nie wiedzą jakie zmagania niesie za sobą takie życie." Niby nic takiego myślę, że każdy na pewnym etapie życia ma takie przemyślenia, ale to już były otwarte drzwi. Zamiast dziękczynienia za to, że jestem w miejscu powołania choć czasem jest trudne, wpuściłam gorycz w stosunku do braku zrozumienia ze strony ludzi przez co zabrałam swój wzrok z Boga, a zaczęłam się skupiać na tym co przechodzę i czuję. Bo przecież co w tym takiego złego? A właśnie wszystko. Jak tylko się zaczynamy skupiać na sobie nasza wizja rzeczywistości zostaje przekrzywiona. Totalnie. Zaczynamy widzieć fałszywy obraz i oceniać przez to rzeczywistość. Jezus jest Światłością. Jeśli nie patrzymy na Niego zaczynamy patrzeć w ciemność... a ciemność zniekształca kształty i nie daje pełnego obrazu. Zaczynamy chodzić w ciemności. A poznałam to po tym, że moja irytacja na ludzi dosięgła szczytu. Normalnie myślałam, że jestem otoczona przez bandę ignorantów i jestem jedyną wrażliwą osobą na tym świecie. Widziałam wszystkie ich wady. WSZYSTKIE. Ludzi, których kochałam zaczęłam po prostu unikać, żeby ich nie zmieść z powierzchni ziemi. 

Zachód słońca, jeszcze nie ścięte zboże 
"Jeśli  mówimy, że z nim społeczność mamy, a chodzimy w ciemności,
kłamiemy i nie trzymamy się prawdy.
Jeśli zaś chodzimy w światłości, jak On sam jest w światłości,
społeczność mamy z sobą, i krew Jezusa Chrystusa, 
Syna jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu" (I Jan, 1, 6-7)

Tak właśnie odkryłam, że coś jest nie tak. Przestałam mieć społeczność z ludźmi. Spuściłam mój wzrok z Jezusa i rzeczywistość zaczęła być przekłamana, a ja zgorzkniała. Przestałam też przyjmować przebaczenie... podświadomie oczywiście.

BRAK MIŁOŚCI. Jak tak byłam sobie w tym dole to porozmawiałam z Andym i szczerze mu powiedziałam, że mam wrażenie, że te wszystkie relacje są oszukane i, że czuję się, że uwierzyłam w ściemę i po prostu nie widzę sensu siedzenia w Herrnhut. Powiedział mi coś bardzo mądrego, że miłość wszystko zakrywa. I przychodzi czas w naszym życiu, że Bóg zabiera nam czasem łaskę do pewnych rzeczy... takich na przykład jak nadnaturalna łatwość do kochana ludzi (którą ja mam). I robi to po to aby wejść głębiej. Aby odkryć nasze pewne słabości i pokazać 'zobacz masz jeszcze z tym problem'. A robi to po to aby wprowadzić nas w miejsce większego objawienia i dojrzałości. Aby objawić nasze słabości i wykorzenić i je pokazać jak wiele możemy dzięki łasce i jak bardzo słabi jesteśmy bez niej. Co też jest łaską, że nam to pokazuje. Dało mi to wolność aby się nie oskarżać, ale po prostu dać Bogu przeprowadzić mnie przez proces odkrywania jak bardzo niezdolna jestem do kochania gdy nie jestem blisko Niego i jak wiele ta miłość zakrywa i jak ważne jest by dalej kochać, szczególnie 'pomimo'. 

"Kto nie nie miłuje, nie zna Boga, gdyż Bóg jest miłością.(...)
Boga nikt nigdy nie widział; jeżeli nawzajem się miłujemy,
Bóg mieszka w nas i miłość jego doszła w nas do doskonałości" (I Jana 2, 8; 12)

MOJE POJĘCIE O ODDANIU. Zawsze twierdziłam żeby poznać. Boga trzeba się nieźle narobić, a żeby być mu oddanym to trzeba żyć w przekonaniu, że nie potrzebujemy niczego innego niż Jezusa. I o ile to jest w jakimś stopniu prawda jest prawdą ale w moim przypadku diabeł powykręcał pewne prawdy. I moja słabość, mój dół i załamanie otworzyły mi na to oczy... a konkretnie na jedną z większych prawd na ten sezon mojego życia. POTRZEBUJĘ LUDZI I MOJE ODDANIE DLA BOGA TEGO WCALE NIE WYKLUCZA. Przez jakiś czas cudownie radziłam sobie sama. Wiedziałam, że Jezus jest ze mną. On jest moją jedyną miłością. Miałam nawet pewien dzień kiedy dosłownie czułam, że pokazuje mi jak bardzo jest we mnie zakochany i jak bardzo się Mu podobam. To było tak silne, że wręcz fizycznie czułam bliskość i taki stan jakbym już nie była singlem ale jakbym była zajęta. Miałam też wizję w której Bóg się ze mną zaręczał. Zaczęłam też nosić pierścionek jako przypieczętowanie tej wizji... ale totalnie się pomyliłam w Bożych intencjach. Chciałam się totalnie dla Niego oddzielić ,ale Bóg w czasie mojego załamania powiedział do mnie "A co jeśli nie dasz rady sama? Co jeśli moim planem jest to aby każdy z członków był umieszczony w ciele? Co jeśli nie dasz rady bez przyjaciół, rodziny i męża?" I wtedy zrozumiałam, że Bóg chce dla mnie relacji. Myślałam, że zaręczenie z Nim wyklucza tak wiele a On mi powiedział "Zaręczenie ze mną jest podstawą do każdej innej relacji. Zaręczyny ze mną nie zostaną zerwane wraz z tymi, które odbędą się na ziemi. Taki jest mój plan aby relacja ze Mną była podstawą do każdej innej.Jesteś stworzona do relacji ze Mną i z innymi, bo ja mieszkam w innych tak samo jak w Tobie.Z każdą poznaną osobą będziesz też lepiej poznawać Mnie."


To bardzo mnie uwolniło do wielu rzeczy... ale chyba przede wszystkim do wolności w relacji z Nim. I o ile pewne prawdy są znane nam od zawsze to doświadczenie osobistego objawienia, które zmienia serce i sposób myślenia jest czymś zupełnie innym.
Odwiedziny moich przyjaciół bardzo mnie w tym utwierdziły, ale o tym w innym wpisie.

Także teraz kiedy zostały mi jeszcze dwa tygodnie, ciężko jest nie patrzeć wstecz i nie czuć żalu, że pewien czas został skradziony. A z drugiej strony wiem, że czasem dwa tygodnie, 5 czy 1 dzień mogą zmienić całe nasze życie. Poza tym nie dam się zwieść dwoma trudnymi miesiącami podczas gdy pierwsze trzy były obfite w Boże doświadczenia, objawienia i przygody o których zawsze marzyłam. No i spoko ! Nareczka i do kolejnego wpisu !







środa, 14 maja 2014

Konfrontacja z nowym stylem życia.

Przychodzi czas na kolejny wpis. A właściwie już dawno ten czas minął... wiele razy chciałam usiąść i napisać to co przechodzę, ale ze względu na napięty grafik ciężko mi poświęcić kilka godzin na to żeby usiąść i ubrać w słowa to co przechodzę.

Siedzę właśnie w moim pokoju, słucham muzyki IHOP 'Joy' (album) i staram się odpocząć po powrocie z Pragi, gdzie byłam na trzy dni z powodu międzynarodowej konferencji gdzie jednym z mówców była Heidi Baker (!!!)... Nie mam najmniejszego pojęcia od czego zacząć, co pominąć, a czym się podzielić. Pisanie bloga zawsze wymaga selekcji pewnych przeżyć, w czym jestem dość słaba bo najchętniej dzieliłabym się wszystkim co przechodzę xD ...
Ale jedno mogę napisać bez wahania - dobrze być w domu ! Dobrze być w małym przytulnym Herrnhut po zwariowanej Pradze i ponad tysięczno osobowej konferencji. Dobrze być w domu. Dobrze jest wziąć prysznic w obskurnym prysznicu, za oknem słyszeć śpiew ptaków i śmiech dzieci, wiedzieć, że za pół godziny idę na uwielbienie i potem usmażę sobie fasolę i będę najszczęśliwsza na świecie. 


Przyjechałam do Herrnhut dokładnie jeden dzień po obronie pracy licencjackiej. Nie pomyślałabym, że kiedykolwiek to powiem, ale wszystko działo się za szybko. Wiedziałam, że to już najwyższy czas na powrót, ale nie oczekiwałam, że ten drugi przyjazd tutaj będzie tak bardzo różny od pierwszego. W tym wpisie chciałabym chyba najbardziej podzielić się tym co przechodzę wewnętrznie. Tym co to znaczy być misjonarzem w domu modlitwy z wizją na wyjazd w przeciągu najbliższych miesięcy. Chcę podzielić tym co to znaczy zrezygnować z 'normalnego' życia i wejść w miejsce swoich marzeń i być zaskoczonym jak bardzo różni się to od oczekiwań bądź publicznej opinii.Nie chcę pisać o tym jak to wspaniale czy cudownie jest być w miejscu o jakim się marzyło, ale chcę napisać szczerą prawdę, której objawienie zaskakiwało mnie przez pierwsze trzy tygodnie pobytu tutaj. 

Pierwsze z czym musiałam się zmierzyć to fakt, że nie było mnie prawie trzy miesiące, a podczas tych trzech miesięcy zaszły zmiany, których nie oczekiwałam. Przez cały styczeń Jesus-Haus miał shabbat. Był to okres w którym cała społeczność miała przygotować się na to co przychodzi jako nowe do Herrnhut. Wszyscy jako obowiązek mieli odpoczywać jak najwięcej się dało, budować swoją relację z Bogiem i być otwartym na to co Bóg będzie pokazywał odnośnie osobistego życia ale także społeczności. Przez ten miesiąc, rozluźniła się trochę tradycja spędzania dużych ilości czasu razem, ze względu na skupieniu na modlitwie. Także kiedy przyjechałam od razu odczułam tą różnicę, która niewątpliwie była dla mnie trudna. Przyjechałam do miejsca, w którym czułam, że mam rodzinę, a spotkałam się z takim samotnym życiem. Oczywiście, że zostałam bardzo mile przywitana i cały wieczór był poświęcony mi i temu, że mogłam się dzielić co przeszłam w Polsce podczas tych prawie trzech miesięcy zaczynając od Sylwestra i kończąc na obronie pracy licencjackiej. Miałam tak wiele świadectw do opowiedzenia ! Ale potem przyszło codzienne życie... no właśnie codzienne życie ! To był dla mnie szok. Moje pojęcie codziennego życia uległo drastycznej zmianie, której długo nie mogłam pojąć.

Moim marzeniem zawsze było wyjechać. Ale nie dla samego wyjazdu ale aby po całym świecie jeżdżąc, po prostu mówić o Bogu. Chciałam być odważna, podejmować ryzyko! Nie bać tego do czego powołuje mnie Bóg. Nie poddawać się temu co mówią ludzie,ale biec biec do przodu za Bogiem. Nie miałam jednak pojęcia jak wiele przygotowań to wymaga. Nie miałam pojęcia co to naprawdę znaczy... nawet jak już byłam pierwsze trzy miesiące w Herrnhut.

Będąc tu po raz pierwszy miałam wizję trzech miesięcy a potem pół roku w Hiszpanii. Ale jak wiecie tak bardzo pokochałam to miejsce i to czego uczy mnie tutaj Bóg, że nie potrafiłam pogodzić się z myślą o tym, że już więcej tu nie wrócę, ale jednocześnie nie chciałam być nieposłuszna Bogu, więc po prostu czekałam. Poza tym trzymała mnie jedna rzecz : Chciałam dokończyć studia. Chciałam skończyć licencjat i zrobić magisterkę albo we Wrocławiu albo w Warszawie. Robiłam już plany jeśli chodzi  o mieszkanie i wiele innych rzeczy. Także 3 miechy w Herrnhut i potem 6 w Hiszpanii dawałoby mi idealnie powrót na wrzesień i rozpoczęcie kolejnego etapu tego, co do tej pory nazywałam 'normalnym życiem'...jednak Bóg miał inny plan.


Odkąd miałam 11 lat dostawałam zawsze ten sam rodzaj proroctw : będziesz pionierem, pójdziesz tam gdzie nikt inny nie był, będziesz podróżować po wielu krajach świata, twoja służba będzie międzynarodowa, masz podobne powołanie do Heidi Baker, będziesz mówić do dużo starszych ludzi i często nikt nie będzie cię rozumiał i zgadzał się z tobą...
Powiem szczerze : jarało mnie to ! Co więcej, nadal mnie to jara ! Kogo by nie jarało ! C'mon to jest jak historia z książki ! I chyba muszę powiedzieć, że poza niesamowitą Bożą łaską i przychylnością, te proroctwa utrzymywały mnie w miejscu szukania Boga i biegu za Nim, bo wiedziałam, że kiedyś nadejdzie moment tej służby... ale nie miałam pojęcia, że to wszystko tak bardzo ubrane będzie w codzienność.

Teraz dopiero widzę dlaczego tak wiele czasu Bóg poświęcał ucząc mnie o Miłości, pokorze i cierpliwości. Teraz widzę, że bez tego nie dałabym rady mając przed sobą tą perspektywę, którą mam, choć i tak wiem,że to dopiero wierzchołek góry lodowej. Ale to co chcę powiedzieć to moje odkrycie.

Przez pierwsze trzy tygodnie budziłam się i idąc do lustra nie poznawałam siebie. Na początku myślałam, że to chwilowe i, że wydziwiam, ale im więcej czasu mijało tym bardziej realnym uczuciem się to stawało. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego? Często miałam momenty, że nie żyję swoim życiem, że prowadzę cudze życie i, że coś zgubiłam po drodze. Czułam jakbym stała obok siebie i obserwowała swoje życie,a nie żyła nim... piszę Wam to ponieważ to jest prawda. To jest czysta prawda. I nie tylko ja to przechodzę, ale rozmawiając z wieloma misjonarzami czy ludźmi, którzy zostawili swoją codzienność na rzecz bożej to przechodzi, ale mało się o tym mówi, zazwyczaj widzimy tylko owoce. Piękne zdjęcia z misji czy świadectwa ubrane w niecodzienne historie. Ale prawda jest taka : całe życie prowadzimy w perspektywie przedszkole, szkoła, praktyka, praca, wyprowadzka od rodziców, służba w kościele, praca, małżonek, ślub, znowu praca i odkładanie pieniędzy i potem może pełonoetatowa służba i dzieci... i znowu praca. To jest mentalność w jakiej wyrastamy. 'Musisz mieć pieniądze żeby realizować marzenia, plany i to co ma dla ciebie Bóg', 'Bądź odpowiedzialny, skończ szkołę, skończ studia, magisterka to minimum'...
Potem zaczęło przychodzić uczucie, że mam zbyt dobre życie. Za dobrze, za łatwo mi. Żyję moim marzeniem, a inni muszą ciężko pracować, niektórzy nawet wykładają pieniądze żebym ja tu mogła być. Z jednej strony cieszysz się tym co przechodzisz a z drugiej tak wielu ludzi uświadamia Ci, że to nie jest prawdziwe życie, że to jest jakiś stan przejściowy... ale co jeśli teraz moje życie takie będzie ? ...

Aż w końcu stanęłam przed prawdą oczywistą. To jest moje codzienne życie. Uświadomiłam sobie, że ten czas jest tak bardzo inny ponieważ to już nie jest trzymiesięczna przygoda, ale pół roku mojego życia z perspektywą, nie na powrót do domu aby studiować, ale z perspektywą wyjazdu do Hiszpanii na którą póki co nie mam nic poza biletem (Alleluja, serio alleluja!), i potem prawdopodobnie rok życia tam i głębokie przeczucie, że to dopiero początek... dokładnie to samo przeczucie, które przyprowadziło mnie tutaj, teraz wskazuje,że to długoterminowy plan... ale ja wiem, że to przeczucie ma imię i nazywa się Duch Święty.

Kawałek mojej ściany, przypominający o tym co najważniejsze
I nagle powstał we mnie żal : Nikt nigdy nie powiedział mi jak żyje się takie życie ? Co to w ogóle znaczy ? Poza tym większość ludzi nie traktuje pracy w domu modlitwy jako misyjnego stylu życia...może wydawać się to dość abstrakcyjne ale to jest dokładnie to z czym się zmagam nie tylko ja. Mając tutaj ludzi z YWAM (Młodzież z misją) czy innych ,którzy przez ostatnie 9 lat swojego życia, żyli z wiary bądź są pomiędzy domami modlitwy lub misjami przechodziło coś takiego. Nie ma nauczania o tym w kościele, tak mało kościołów potrafi wspierać i szkolić ludzi kiedy przychodzi czas żeby ich wypuścić i po prostu przygotować do misyjnego stylu życia.
Zrozumiałam, że to gdzie teraz jestem to jest moje życie. To od teraz będzie moja codzienność. I jedyne co mam, jedyne co w moim życiu rzeczywiste to Boży głos i Jego prowadzenie... jak dziwnie to brzmi ? Niby normalnie cały czas tak powinniśmy żyć, ale ja zetknęłam się z twardą rzeczywistością. Ja nie mogę się trzymać pracy, nie mogę powiedzieć, że za rok wracam do Polski studiować, nie mogę powiedzieć, że mam narzeczonego z którym mam plany... nie mogę powiedzieć. Jedyne co mam to Bóg i Jego prowadzenie i świadomość tego, że werset, który tak bardzo mnie dotykał i wiedziałam, że będzie przewodni w moim życiu stał się rzeczywistością :

 "Jeśli by kto chciał za miłość oddać całe swoje mienie to czy zasługuje na pogardę?" Pnp.8,7

Zrozumiałam, że w tym wszystkim muszę mieć oczy cały czas zwrócone na to za co kładę moje życie, moje plany, moje przyjaźnie i jakiekolwiek pojęcie i definicję o życiu jaką kiedykolwiek miałam.
Zaczęłam prosić Boga o objawienie tego jak ma wyglądać moje życie. I za chwilę zaczęły przychodzić odpowiedzi. Mówił do mnie przez swoje Słowo, ale nie tylko. Przyjeżdżali ludzi ze Stanów czy Indii i okazywało się, że mieli dla mnie słowo w którym Bóg upewniał mnie w tym co robię.

Powiedział do mnie PS.84,12-13
"Albowiem słońcem i tarczą jest Pan, Bóg,
Łaski i chwały udziela Pan,
Nie odmawia tego, co dobre, tym,
Którzy żyją w niewinności,
Panie Zastępów,
Błogosławiony człowiek, który ufa TOBIE !"

Zaczęłam studiować ten fragment, jak zazwyczaj zaczęłam szukać w hebrajskim i medytować nad tym abym zrozumiała dlaczego Bóg uznaje moje życie, za życie w niewinności i dlatego nie odmawia mi tego co dobre, dlaczego uznał, że mu zaufałam ? Mam wszystko zapisane i umieszczę na pewno w jakiś poście.

I nagle przyszło do mojego życia objawienie, Bóg zaczął zadawać mi pytania :
Co zrobili uczniowie, kiedy usłyszeli mój głos, który ich powoływał ?
Co powiedziałem, że ostanie się jako jedyna rzecz w życiu ?
Co jest Twoim pokarmem ?
Czy nie przygotowywałem Cię do tego miejsca ?
Co jest Twoim zaopatrzeniem ?

Uczniowie kiedy powołał ich Jezus PORZUCILI WSZYSTKO NATYCHMIAST. Możecie sobie postudiować Słowo pod kątem reakcji tych młodych ludzi kiedy Jezus zaproponował im podróż razem z Nim. Teraz powiem tylko tyle, że bez namysłu porzucili wszystko i radykalnie poszli w ślad za Nim. A Ci, którzy chcieli grzebać zmarłych, rozprawiać się ze swoim życiem, czy tych którzy nie potrafili zostawić swoich majętności nie uznał za godnych chodzenia za Nim.

W życiu pozostanie tylko miłość. List do Koryntian tak wyraźnie mówi nie tylko o tym, co przyziemne, ale też o obdarowaniach i namaszczeniu ale wyraźnie mówi, że tylko miłość zostanie. A ja właśnie z miłości za podążaniem za Jego głosem jestem tutaj. Nie robię tego dla siebie czy dla przygody. Mojemu życiu nie brakowało przygody i wiedzą o tym moi przyjaciele, ale robię to bo czuję,że to jest moja droga miłości.

Moim pokarmem jest pełnić wolę Ojca. Jeśli tu nie będę, jeśli postanowię żyć planem, który wydaje się logiczny bo mieści się w nim służba, kościół i edukacja to w końcu doprowadzę do duchowej anoreksji bo nie będę w miejscu woli Ojca, która jest dla mnie pokarmem.

Bóg nie czyni nic, najpierw nie objawiając tego swoim  sługom. To nie jest tak, że to dla mnie niespodzianka, od dziecka słyszałam o tym, a teraz jest czas wejść w to, niezależnie od tego co mówią ludzi czy świat w którym żyję.

Moim zaopatrzeniem jest Pan Bóg. Nie wsparcie ze strony ludzi, nie pieniądze, które mogę dostawać lub nie. Ale jeśli On mnie powołuje to mnie zaopatrzy i już nie raz tego doświadczyłam.

Herrnhut - Hutberg tower
Jeśli to czytasz i wiesz, że w Twoim życiu jest za dużo strachu przed podjęciem radykalnych decyzji dlaNie pozwól sobie na to żeby mentalność w jakiej zostałeś wychowany mówiła Ci jak głęboko i daleko możesz kochać Boga i zaufać w Mu w swojej podróży. Jeśli masz pragnienie przygody to uwierz mi to pragenienie jest od Boga. Szukaj Go a będziesz w przygodzie o której nie śniełeś. Nie każdy Cię zrozumie i trzeba czasem będzie iść pod wiatr, czasem nawet stracić pewne relacje. Ale jeśli będzie to wypływać z miłości do Niego, aby nie zaspokoić się choć na chwilę tym co się ma,ale wciąż szukać więcej to 'CZY ZASŁUGUJE NA POGARDE TEN KTÓRY ZA MIŁOŚĆ ODDAJE CAŁE SWOJE MIENIE ?'
Boga, to wiedz,że jeśli poprosisz Go o to aby objawił Ci jaki ma dla Ciebie plan i dał Ci odwagę do realizacji go - to stanie się tak. Jesteś powołany do radykalnego życia z Bogiem czy jest ono w szkole, w pracy, kościele, Polsce, Norwegii, na misji czy w domu modlitwy. Chodzi o to aby być dokładnie tam gdzie powołuje Cię Bóg. Szukaj, szukaj go ze wszystkich sił. Nie spodziewałam się nigdy, że moja przygoda zaprowadzi mnie do Niemiec domu modlitwy, pierwszego miejsca gdzie powstała modlitwa 24/7 i trwała przez 100 lat !!! Ja po prostu zawsze starałam się lepiej lub gorzej, upadając i podnosząc się szukać Boga. Kochać Go z całego serca, myśli i duszy. I czasem podjęcie pewnych decyzji nie było łatwe, ale teraz gdy patrzę gdzie te decyzje mnie zaprowadziły to niegdy nic bym nie zmieniła.

Przepraszam, że nie napisałam żadnych konkretnych wydarzeń z mojego życia tutaj czy, świadectw, ale miałam bardzo na sercu żeby po prostu podzielić się tym właśnie. W kolejnym poście będę pisać o tym co działo się przez już prawie trzy miesiące mojego pobytu między innymi o : konferencji z Heidi Baker, o moim rocznym postanowieniu, o dwóch prorokiniach z Afryki, które mnie wywołały na środek, o małżeństwie z Ameryki i Indii, o decyzji na najbliższy rok, o tym jak w super markecie mi prorokowano i o tym jak po prostu praktycznie wygląda moje życie.

DZIĘKUJĘ JESZCZE RAZ BARDZO WSZYSTKIM, KTÓRZY CZYTAJĄ I JESZCZE BARDZIEJ TYM, KTÓRZY CZYTAJĄ I MNIE WSPIERAJĄ W STRATEGICZNYM MOMENCIE ZMIAN W MOIM ŻYCIU. 


piątek, 14 marca 2014

Domowo-poherrnhutowy update 2# 'Nieusatnnie się módlcie',Hiszpania,Mam licencjat !

(Jest to druga część mojego poprzedniego wpisu http://agakosicka.blogspot.de/2014/03/domowo-poherrnhutowy-update-1-cudownych.html )       Także jestem na tych zajęciach pierwszy raz, podpisuję listę. Gdzieś w dali sali rzucają mi się w oczy dwie dziewczyny... pomyślałam, że podejdę do nich i może okaże się, że coś mi pomogą. Wiecie świadomość tego, że kogoś ani razu nie było na zajęciach i przychodzi pierwszy raz i teraz nagle chce wszystko wiedzieć jest wkurzająca dla ludzi, którzy robią coś przez pół roku. Jednak nie miałam nic do stracenia poza reputacją, więc po prostu zaczęłam z nimi rozmawiać i wytłumaczyłam moją sytuację. Okazało się, że są siostrami i robiły notatki przez cały semestr i były na każdych zajęciach. Dowiedziałam się również, że są dwa egzamin jeden dla tych bardziej ambitnych drugi tylko na zaliczenie. Jeśli uległabym mojemu strachowi pod tytułem 'boję się iść na te zajęcia po prostu wszystko znajdę przez internet i pójdę na datę egzaminu, która jest wpisana na stronie' to poszłabym na egzamin dla ambitnych a poza tym nie dowiedziałabym się, że jest lista i nie miałabym żadnych notatek. Także jak już pewnie się domyślacie dostałam wszystkie notatki. Egzamin miałam mieć za 3 tygodnie. 

...

W tym czasie pomiędzy egzaminem bardzo starałam się aby moje życie nie rozleciało się w chaosie tylko dlatego, że nie chodzę do pracy czy nie mam zajęć na uczelni. Wiedziałam, że chcę zachować to co było dla mnie najcenniejsze czyli moją relację z Jezusem. Chciałam poświęcać czas na studiowanie Słowa, modlitwę i uwielbienie. Bałam się, że będę musiała się zmuszać. Jednak warunki domowe nie sprzyjają tak bardzo jak atmosfera domu modlitwy. 
Wielką różnicą jaka nastąpiła po moim pobycie w Herrnhut to było objawienie tego, że Bóg chce żebym z cały czas był obecny Bóg. Rzeczy się działy, spotykałam ludzi, wydarzały się dobre i złe rzeczy, a ja po prostu albo rano albo wieczorem miałam czas kiedy szłam do Boga żeby to wszystko jakoś poukładać zrozumieć... I wtedy zobaczyłam, że jakoś sama sobie powiedziałam, że modlitwa to ten moment kiedy siadam z Nim sam na sam w pokoju, a poza tym ewentualnie moje myśli mogę kierować w Jego stronę.  A przecież Paweł mówi 1 Tes. 5,17 "BEZ PRZYSTANKU SIĘ MÓDLCIE" ! Duch Święty przychodził do mnie ze zrozumieniem tego. To wcale nie znaczy non stop zanosić modlitwy do Boga i gadać do niego w kółko, bo tego też naucza Biblia, że w czasie modlitwy nie mamy być wielomówni. Ale chodzi o to aby czas być w społeczności z Bogiem. I możecie powiedzieć, że wiecie to i słyszeliście to wiele razy, ale czy naprawdę tak żyjemy? Czy nasz duch nieustannie się modli, czy kiedy siadam się modlić to zaczynam zawsze od nowa czy kontynuuję to spotkanie z Nim, które ciągnie się przez cały dzień ? Ta postawa zmienia tak wiele, że kiedy zaczęłam organizować mój czas modlitwy zorientowałam się, że ... nie muszę go organizować ! :D Po prostu cały czas miałam potrzebę modlitwy. Cały czas ! Powiedziałam Bogu, że ja nie jestem właścicielką czasu ale to jest Jego czas w moim życiu, więc kiedy tylko mnie zawoła będę się modlić. To sprawia też dużo większe uwrażliwienie na Ducha Świętego i rozpoznawanie Jego głosu w każdym czasie. Także chodziłam z Bogiem,a kiedy był czas że z Nim na dłużej siadałam żeby poświęcić Mu sto procent swojej uwagi to był to tak namaszczony i wyjątkowy czas, że mogłam powiedzieć, że czułam Boga bardziej niż w Herrnhut, gdzie naprawdę dużo czas spędzałam na modlitwie.
Nim CHODZIŁA, a NIE PRZYCHODZIŁA. Kiedy mi o tym powiedział kiedy byłam z Nim na spacerze w Herrnhut. Zaczęłam widzieć jak wiele razy w moim życiu, cały dzień przechodziłam sama albo dzieląc się wszystkim z przyjaciółmi nawet nie odczuwając potrzeby żeby w tym wszystkim.
Moja droga na basen, koooocham Konstancin !
Przez ten czas właśnie praktykowałam nieustanną modlitwę i chodzenie na basen trzy razy w tygodniu. Wstawałam w miarę wcześnie rano i niesamowite jest to jak bardzo 'nieustanna' modlitwa systematyzowała mój każdy dzień. Zawsze miałam problem z organizacją czasu i załatwianiem telefonicznie papierkowych spraw, których tym razem pomiędzy pobytem w Pl i Niemczech miałam naprawdę masę. I nagle zobaczyłam, że ze wszystkim wyrabiam się na czas. Mogę pomóc w domu, ugotować coś, spotkać się z przyjaciółmi. Uczyłam się bardzo dużo hiszpańskiego (jadę do Barcelony za jakiś czas), uczyłam się teorii muzyki i miałam na wszystko czas... A ja po prostu podjęłam decyzję, że będę na każde Jego zawołanie. Tak często boimy się, że kiedy powierzymy Bogu nasz czas, który i tak nie jest nasz, to że pozawalny sprawy bo tak mówi nasza logika i matematyka... A Bóg przecież sam trzyma czas, On wie i daje obietnicę, której spełnienie oglądałam w moim życiu "Ale szukajcie najpierw Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane" Mt.6,33. Także wszystko zostało mi dodane łącznie z finansami....

Otóż jako osoba kończąca studia zdecydowałam, że na pewien okres mojego czasu postanawiam podjąć wyzwanie życia do którego powołuje mnie Bóg i w sumie o którym zawsze marzyłam. Ku zdumieniu wielu ludzi, niezrozumieniu jeszcze większej ilości i ku ekscytującego uczucia w samej sobie podjęłam decyzję zostać misjonarzem wedle tego co czułam gdzie prowadzi mnie Bóg. Na najbliższy czas w domu modlitwy w Herrnhut a potem w Barcelonie w ośrodku misyjnym. Jednak takie życie składa się w wielu momentach polegania tylko na wierze, że Bóg zaopatrzy. Nie bałam i nie martwiłam się nigdy o pieniądze. Niesamowite jest to, że gdy jeszcze grubo ponad rok temu nie miałam w planach nic takiego, dawałam masę korków i finansowo nie miałam najmniejszych problemów mieszkając z rodzicami moja przyjaciółka miała do mnie słowo i powiedziała, że widziała złoto i, że wie nigdy mi na nic nie zabraknie i może teraz o tym nie myślę ale może być czas, że będę potrzebowała tej obietnicy. Potem będąc w Herrnhut kilka osób mówiło mi o zaopatrzeniu i jedna z nich też miała wizję złota. Miesiąc temu byłam w Polsce w pokoju proroczym i tam też dostałam słowo o zaopatrzeniu. Teraz widzę jak to wszystko ma znaczenie i jak bardzo cieszę się, że mam tą obietnicę bo tak się składa, że nie mam żadnych środków z dochodu, muszę polegać na tym co daje mi Bóg. I tak właśnie nie martwiąc się o to, ale myśląc jak poradzę sobie przez najbliższe 6 miesięcy w Herrnhut bez grosza przy duszy. Moja przyjaciółki zorganizowały mi urodziny niespodziankę...
Mój tort 'walizka' i korona z biletów !
Niesamowite było zostać tak obdarowaną. To była cudowna niespodzianka. Miałam zawiązane oczy gdywsiadałam do samochodu i zostałam zwieziona do domu Karo gdzie czekali na mnie przyjaciele z okolic całej Polski, których miałam zaszczyt poznać przez ostatnie kilka lat lub Ci, którzy zawsze przy mnie byli. W tym wszystkim zamieszani byli także moi kochani rodzice tak niesamowicie pomagający i wspierający w tym czasie. Pokój był udekorowany kartonami jakich używa się przy łapaniu stopa z nazwami krajów do których chcę jechać w celach misyjnych, a ludzie byli poprzebierani w typowe dla tych krajów ubrania ! Było przekochanie, modlili się o mnie, śpiewali mi i.... dostałam pudełko i koronę zrobioną z biletów !!! W pudełku były listy a w nich napisane wspomnienia ze mną, a do tego pudełko było... wypełnione pieniędzmi !!! Zebrali mi całkiem pokaźną sumę, czego zupełnie nie oczekiwałam, ale widziałam jak Bóg mnie kocha poprzez tych ludzi. Niesamowite to jest. Zebrałam tyle ile nie oczekiwałam nawet tak naprawdę nie prosząc o to Boga.

Jedną z kolejnych rzeczy jaka wydarzyła się pomiędzy podejściem do egzaminu było cudowne spotkanie z moją przyjaciółką z harcerstwa, która jakieś kilka lat temu przeprowadziła się do daleko położonego miasta od Warszawy. Nie widziałyśmy się ponad dwa lata. Ale to był ciąg kolejnych wydarzeń, które sprawiły czas w Pl niezwykłym. Miałyśmy cały piękny dom dla siebie i dużo czasu aby rozmawiać i też modlić się razem. Niestety diabeł od razu wkroczył do akcji i tak jak moja przyjaciółka nigdy nie zmaga się ze strachem nagle bez żadnego powodu zaczęła bać się wszelkich odgłosów w domu, bała się sama być w pomieszczeniach i ze łzami w oczach wychodząc z łazienki powiedziała 'Aga musimy się pomodlić bo zwariuję'. Modliłyśmy się razem, miałam dalej mój olejek z Izraela, który dała mi Sue w Herrnhut i namaściłam nim drzwi. Po modlitwie strach ustał i nie musiałyśmy się już o to bać. Następnego dnia miałyśmy jechać do ... Irki ! Dziewczyny poznały się kilka lat temu nie wiedząc, że znam się każdą z nich z osobna, a kiedy to odkryły doznały szoku ! Jednak przez różne okoliczności nic nie wyszło z tej znajomości i teraz jechałyśmy na spotkanie z Olą i z Irką aby się razem modlić i pytać Boga jak chce połączyć dziewczyny. Strasznie żałuję, że nie mogę podzielić się wszystkim co się tam wydarzyło, ale to były niezwykłe przełomy. Dużo łez, uzdrowienia, uwolnienia i prorokowania ! Długo modliłam się na językach na głos i w pewnym momencie poczułam parcie żeby zacząć prorokować do Oli, że jest jak lwica z konkretnych powodów i w konkretnych sytuacjach (nie mogę napisać wszystkiego) i nagle Irka mi przerywa i mówi "Aga właśnie w ogóle miałam Ci przerwać jak modliłaś się na językach, bo dokładnie to mówiłaś co teraz mówisz Oli" ... !!! To było niesamowite. Wiecie to nie było "Bóg Cię kocha", ale to były konkretne rzeczy, które Irka zrozumiała w językach... zostałam tak bardzo zachęcona,że słucham Boga w modlitwie i jestem mu poddana. Nie ma opcji żeby coś takiego nie wywarło trwałego wpływu na kogokolwiek. Potem jedna z nas miała traumatyczne przeżycie z przeszłości o czym żadna z nas nie wiedziała, ale Pan postanowił ją uwolnić z tego właśnie tego dnia... to było niezwykłe widzieć proces uzdrowienia i zdjęcia brzemienia z pleców, który nosi się przez tak długi czas. I wiecie co... to nie było spotkanie w wielkiej sali, na wielkiej konferencji gdzie światła padają na dym unoszący się dookoła przy muzyce. Tylko mały pokoik Oli, my siedzące na wykładzinie i po prostu czekające na Pana... co chce dziś zrobić przez nas i dla nas. Nie oczekując nic, dostałyśmy tak wiele. A wiem, że jest jeszcze więcej. 

Potem miałam egzamin, który okazał się banalny, więc napisałam go bez problemu. Uczyłam się do niego w domu i jak byłam na wyjeździe opisanym wyżej u mojej przyjaciółki. Którą kocham całym sercem i nie mogę się nadziwić jak silna i niezwykła jest ! Po egzaminie podeszłam do babki i zapytałam czy mogłabym dostać ocenę szybciej zapisaną w systemie ponieważ chcę jak najszybciej obronić pracę licencjacką. Bo od momentu złożenia czeka się dwa tygodnie na termin, a mój ponowny wyjazd do Herrnhut i tak opóźniał się już bardzo. A ona mówi "Tak oczywiście, proszę w mailu podać mi swoje dane, my zweryfikujemy to z listą i odeślemy ocenę" ... byłam na trzech zajęciach... bałam się bardzo. Oznaczało by to, że nie zdam, że będę musiała zostać w Polsce i nie pojadę do Niemiec. Długo się zastanawiałam czy pisać maila czy czekać dwa tygodnie dłużej na to kiedy wyniki będą wszystkim podane. Ale w końcu zadecydowałam, że po prostu napiszę, a jak Bóg chce żebym pojechała to i tak zrobi tak, że pojadę...

Zdjęcie z mojego spotkania z Julio w kawiarni w Wawie
W okresie bardzo stresującego czekania na wyniki spotkałam się z Juliem z Barcelony gdzie dokładnie mam jechać. Ogólnie historia jest taka. Rok temu zaraz po tym jak otrzymałam pragnienie oddania 3 miesięcy dostałam też przekonanie,że pojadę do Hiszpania i moja Hania miała w tym czasie też jechać na Erasmusa. Myślałam, że może znajdę pracę czy cokolwiek. Może chciałam jakiegoś wytłumaczenia dlaczego tak bardzo nie mogę sobie poradzić ze zdaniem hiszpańskiego. W tamtym czasie nie miałam nikogo w Hiszpanii, ale tak czułam. Potem pojechałam do Herrnhut i wizja jechania do Hiszpanii wydawała mi się bolesna ponieważ w moim sercu było pragnienie powrotu do Niemiec. Pisałam do ludzi do miejsc gdzie mogłabym być częscią czegoś w Hiszpanii ale nikt mi nie odpisywał, nigdy żadnego maila zwrotnego. Aż pewnego dnia dostałam maila od przyjaciółki, że bardzo wyraźnie czuła, że ma iść na spotkanie na które nigdy nie chodzi i kiedy tam poszła zobaczyła, że usługują tam jacyś hiszpanie, którzy potem podeszli do niej pomodlić się o nią i ona opowiedziała im moją historię. Chcieli się ze mną skontaktować bo potrzebują ludzi. Bardzo ogólnie nie chciałam bo serce mi się łamało na samą myśl o tym, że mam jechać tam a nie do Herrnhut a Bóg jakby milczał. Na fb pogadałam z Juliem i okazał się niesamowicie namaszczonym i mądrym człowiekiem. I kiedy już skończyliśmy rozmowę nagle powiedział, że chce zapytać o to czy mam jakieś doświadczenie w prowadzeniu cofe hasu. A ja miałam bo w kościele otwieraliśmy coś takiego. On chce takie coś ewangelizującego otworzyć w centrum Barcelony. I wtedy nagle przypomniało mi się, że moja mam rok temu miała sen, że byłam w kraju gdzie rosły palmy i w takim cofe hausie właśnie pracowałam....
Miesiąc po rozmowie Julio był w Polsce i spotkaliśmy się. Okazało się, że jest to ewidentnie od Boga. Dzieliliśmy się wizją tym Kim jest dla nas Bóg i jak On widzi przyszłość ośrodka, który prowadzi, powiedział mi też o szkole bibliijno-misyjnej... zawsze chciałam coś takiego ukończyć, ale nie wiedziałam gdzie,a tu nagle coś takiego ! Także, to chyba oczywiste potem porozmawialiśmy o datach i wyszło idealnie wg mojego przekonania, które już od jakiegoś czasu nosiłam w sercu. Pojadę na 6 miesięcy do Herrnhut a potem do Barcelony na około rok. Jedynie nie mam na to pieniędzy xD Ale co jest niesamowite, moja liderka z kościoła kiedy tak słuchała mojej historii powiedziała mi : Aga, zróbmy tak, jak będziesz kupowała bilety napisz do mnie i ja Ci je kupię... jeśli zmienisz zdanie i będzie to Afryka też zapłacę, rób to co do czego powołuje Cię Bóg.... jak bardzo niesamowite to jest ?! Jak niezwykły jest mój Bóg. Tak bardzo dba i się troszczy. Więc nie boję się o utrzymanie, jak trzeba będzie to będę pracować, a jak nie to Bóg znajdzie sposób aby mnie wyposażyć.
Poza tym z ciekawostek Julio miał słowo do gościa, który nam serwował kawę i tłumaczyłam go, a potem kiedy podszedł do nas bezdomny, Julio kupił mu jedzenie i otworzył swoją torbę i dał mu część swoich ubrań...

Kończąc tego posta. Nie dostałam odpowiedzi na maila z prośbą o szybsze wyniki, dostałam po trzech tygodniach wpis, że po prostu mam zaliczone. Mogłam załatwić sprawy na uniwersytecie, przy składaniu papierów wyszło wiele braków, które nie były moją winą, ale opóźniały mi wszystko. Mój promotor tak jak się nie odzywał od pół roku, dalej nie odpisał mi na żadnego maila, mojej pracy nie skomentował w żaden sposób, a recenzentowi, który pomagał mi we wszystkim powiedział, że to chyba raczej ja mu nie odpisuję. Ale na szczęście nie straciłam jego poparcia. Bardzo mnie to wszystko stresowało i gdybym chciała można by o tym sklecić kolejnego całego posta. Ale grunt jest taki, że prosiłam wszystkich o modlitwę, nawet nie tyle żeby zdać ale żeby mieć przychylność w jego oczach. Aby nie robił mi problemów. Są dwie oceny z recenzji jedna od recenzenta, druga od promotora. Ode recenzenta dostałam 4+, a od promotora 4. Sprawdził mi pracę 4 godziny przed obroną, więc tylko można sobie wyobrazić stres jaki miałam kiedy przygotowywałam się do wyjścia z domu nie mając tak naprawdę pewności czy mnie dopuszczą do obrony bo potrzeba tych dwóch ocen. Pojechałam na obronę i kochana Karo po raz kolejny okazała się być cudowną przyjaciółką, była tam ze mną i modliła się o mnie. Kiedy weszłam do pokoju. Poczułam taki pokój... byli dla mnie bardzo mili, a mój promotor tłumaczył mi się z pytań, które mi zadawał xD Był dla mnie tak miły, że myślałam, że przejdzie samego siebie. Z obrony dostałam 4+, co razem dało mi wynik 4+. Bóg jest dobry. Bóg jest wierny. Wiele chciałabym jeszcze napisać, ale dziękuję za wytrwałość w czytaniu tego wpisu.

Pozdrawiam z Herrnhut z mojego ślicznego pokoiku. Niedługo pierwszy wpis z tego jak mija mi tu czas. Jestem już drugi dzień :)

środa, 5 marca 2014

Domowo - poherrnhutowy update 1# Cudownych przyjaciół mam!

Czas na mały update. Długo chciałam napisać, ale biorąc pod uwagę tempo wydarzeń ostatnich dwóch miesięcy na prawdę nie było to łatwe. A z drugiej strony tak bardzo chcę pisać i dzielić się wszystkim co się dzieje, że nie pozwala mi to na pisanie szybkiego krótkiego wpisu. 

Chyba najpierw chciałabym podziękować wszystkim osobom, które wspierają mnie w kontynuacji pisania na blogu. Nie będę ściemniać, że naprawdę kocham to robić, ale czasem brak motywacji albo po prostu czasu czy weny. Dlatego dziękuję wszystkim, którzy poświęcają swój czas aby czytać i tym którzy pofatygują się czasem do mnie napisać żeby mnie zachęcić. Bardzo szczere i wielkie DZIĘKUJĘ.

Myślę też, że zaczynam się najzwyczajniej robić sentymentalna i jakoś czuję nawet sentyment do mniemanego grona czytelników, hahahahhaa xD Brzmi conajmniej dziwnie, ale naprawdę tak jest :D A sentyment dlatego bo znowu wyjeżdżam i tym razem na dłużej i już z większą i długoterminowa wizją. I o tym będę chciała też napisać.

Po skończonym czasie w Herrnhut wyjechałam od razu do Dresden do mojej przyjaciółki z Brazylii, która poślubiła Niemca. To był wyjątkowy czas o którym pisałam w poprzednim poście. To co działo się potem zaskoczyło mnie i było zdecydowanie zaplanowane przez Boga.

Jak można się domyślać wracając z Herrnhut zmagałam się przez pewien czas z pytaniami w stylu "Jak ja utrzymam tą relację z Bogiem, którą tam tak pielęgnowałam?", "Jak poradzę sobie emocjonalnie z pożegnaniem z tymi ludźmi?", "Co ja zrobię finansowo?" ... wiele pytań i wątpliwości. A okazało się, że Jezus jest naprawdę wierny i choć wiele razy tak się modliłam to podczas tego czasu z pewnością tego DOŚWIADCZYŁAM.

Już sam powrót z Dresden można zaliczyć do niezwykłych. Tak się składało, że kończyły mi się pieniądze, a powrót pociągami kosztowałby mnie ok 60 euro. Do tego mieliśmy iść do kina na Hobbita. Ale Michael i Evelyn zrobili mi niespodziankę i postawili mi kino, ja za to z radością kupiłam pop corn. Jeszcze w noc przed wyjazdem ja wciąż szukałam na blablacar jakiejś opcji dojazdu. Jednak nie chciałam wracać do Warszawy gdzie mieszkam tylko do Poznania żeby zrobić niespodziankę moim przyjaciołom, a wiedziałam, że będą akurat mieli spotkanie na nocne uwielbienie i modlitwę. Okazało się, że jest koleś, który mnie weźmie po drodze z Dresden i zawiezie gdziekolwiek będę chciała w Poznaniu. Tak się składa, że starczyło mi co do euro. Ok 3 euro żeby dojechać na miejsce spotkania i 20 euro za samochód. To było dokładnie tyle ile miałam w portfelu poza kilkoma centami. Jak się można domyślić w samochodzie rozmawiałam z kolesiem i jak się również można domyślić rozmowa padła na temat Boga. 
Żeby wszystko było jasne - nie była to dla mnie radość życia. Byłam zmęczona i emocjonalnie wypruta. Chciałam spać i po prostu przemyśleć wiele rzeczy, które miałam na głowie. Ale trudno ominąć temat Boga jeśli wraca się z Niemiec a pytanie "co tu robiłaś?" niesie ze sobą całą odpowiedź xD Także rozmawialiśmy o Bogu i o tym kim Bóg dla mnie jest, jak ja to widzę i co może zmienić w życiu tego typa. Nie- nie nawrócił się. Ale usłyszał Prawdę. Tak - tak byłam zestresowana i nie było to strasznie łatwe. Ale zawsze kiedy staję przed wyborem rozmowy i pokazazniem Boga takim jakim naprawdę jest, robię to. Bo tu nie chodzi o moje 'chcę' czy 'nie chce mi się, nie mam ochoty, wstydzę się' tylko o to gdzie ten człowiek spędzi wieczność.

Niespodzianka udała się na maxa ! Zaskoczyłam wszystkich z pomocą mojego kochanego brata. Łzy Rozalii bezcenne, a uściski i okrzyki Mareczka należą do tych niezapomnianych :D To są te momenty kiedy naprawdę dziękuję Bogu za to jakimi przyjaciółmi mnie obdarował i jak niesamowity jest pomiędzy ralacjami i miłością jaką do siebie czujemy. I o ile podczas pobytu w Herrnhut czułam, że tam jest miejsce moich cudownych relacji i przyjaciół to kiedy wróciłam, czułam, że nie mam prawa nigdy wątpić w szczerość i niezwykłość tego co mam tutaj. 
To był dobry czas modlitwy i uwielbienia plus wspólna kolacja wigilijna to było coś czego naprawdę potrzebowałam. Grupa w Poznaniu jest wyjątkowa i każdy kto ma możliwość kiedyś do nich wpaść niech korzysta. Dziękuję Wam za to, że potrakotwaliście mnie jak część Waszej wspólnoty i daliście tyle ciepła i miłości.

Powrót do domu był przekochany ! Na stacji czekała na mnie Karolina i Kasia o czym nie wiedziałam ! Miałam cudowną niespodziankę, której się nie spodziewałam. W domu mały prezent na biurku, moja kochana mama kupiła mi jakieś kobiece drobiazgi, co naprawdę uświadomiło mi, że czekali na mnie i tak niesamowicie mnie wspierają nawet kiedy nie wszystko jest kolorowe. Dosłownie 5 dni w domu i już w ostatni dzień świąt miałam mieć pierwszą wizytę, którą stanowczo można zaliczyć do jednej z bardziej niesamoiwtych. Musicie zrozumieć, że po powrocie z Herrnhut i intensywności wydarzeń z Bogiem i nieoczekiwanych cudów, nie liczyłam na coś takiego w domu. Jednak bardzo się myliłam. 
Około 5 lat temu poznałam Irkę z Gdańska. Byłam na Letniej Szkole Sztuki i Służby w CHDN (Chrystus dla Narodów) gdzie również mają swoją szkołę Biblijną. Pewnego dnia Irka totalnie mnie nie znając podchodzi do mnie i pyta mnie czy modlę się językami, na co ja wręcz prawie oburzona odpowiedziałam, że oczywiście ;) I tu szok ! "Bo ja od kilku dni bardzo silnie czuję, że Bóg chce Ci coś powiedzieć, ja tłumaczę języki i czy zechciałabyś się ze mną pomodlić żebym mogła Ci potłumaczyć" ... Czy chcę ?! Ja na maxa jaram się żebyś to zrobiła ! ... "tak, jasne możemy"... ale w środku cała się jarałam ! Następnego dnia spotkałam się z Irką i pierwszy raz doświadczyłam czegoś takiego jak wykład języków. To było niezwykłe. Mój duch modlił się wersetami, których nie znałam, prosiłam o rzeczy o które sama bym nie wpadła żeby prosić, dziękowałam za rzeczy o których już dawno zapomniałam, że powinnam być wdzięczna. Dodatkowo sama modliłam się proroczo o moją przyszłość i mój własny duch wyjawiał mi rzeczy i wskazówki na najbliższą przyszłość. Dziś z perspektywy 5 lat mogę powiedzieć, że to wszystko było Prawdą. Zmieniło mnie to i natchnęło, zapaliło i zachęciło. Z Irką miałam kontakt i co jakieś pół roku widywałyśmy się na skajpie. Był czas, że pościłyśmy razem o którąś z nas, był czas, że byłyśmy dla siebie głosem rozsądku. Jednak pomimo odległości nic się jakby nie zmieniało. I teraz po 5 latach okazało się, że Irka wracała z Izraela ze swoimi dwoma przyjaciółkami i potrzebowała noclegu żeby następnego dnia jechać do Gdańska. To jest niesamowite jak Pan sam wszystko planuje. Ja się zgodziłam, wiedziałam, że pomimo zmęczenia Pan ma plan na to spotkanie i, że mam nie patrzeć na to jak się czuję. Po kilku dniach świąt i świerzym powrocie z Niemiec serio nie było łatwo. 
Od lewej: Irka, Ja, Ola i Iza
Pojechałam w nocy z mamą na lotnisko i odebrałąm trzy piękne dziewczyny ! Po 5 latach pierwszy raz widziałam się z Irką !!! Nakarmiłam dziewczyny i zaczęłyśmy rozmawiać. Oksazało się, że Bóg mówił i uczył mnie dokładnie o tych samych rzeczach z którymi zmagały się one. Ale żeby powiedzieć ciut więcej i jednocześnie nie zdradzać wszystkiego to chodzi o to jak czujemy się w kościele, jaka jest różnica pomiędzy byciem liderem a duchowym rodzicem, pomiędzy mentorstem a duchem kontroli, pmiędzy żywym chrześcijaństwem w wolności a chrześćijaństem pozornym trzymającym ludzi w jednym kościele. A poza tym wizja małżeństwa i szacunku w relacjach. To wszystko były nasze zmagania i pytania czy aby na pewno wszystko z nami w porządku czy nie ma w nas buntu, czy może braku pokory. Ale kiedy spotyka się osoby z tym samym w sercu zaczyna się widzieć, żę ewidentnie Bóg coś robi i zaczyna od serc niezależnych od siebie osób. Czułam wielki pokój i wizja którą Bóg mi daje odnośnie kościoła i objawienie jeśli chodzi o jedność stało się dla mnie oczywiste, że nie są to moje wymysły, ale że mam to potraktować na serio i  badać Biblię pod tym kontem.
Potem Irka jeszcze modliła się o mnie. Co było niezwykłe. Pokochałam dziewczyny i wiedziałam, że to nie jest ostatni raz jak się widzimy podczas mojego pobytu w Polsce. Ale o tym później, bo to spotkanie otworzyło drzwi do kolejnego spotkania, na którym Bóg pokazał mi jedną z najważniejszych rzeczy podczas mojego pobytu w Polsce.
Może się wydawać, że to zwykłe spotkanie, ale jeśli decydujesz się nie ignorować najmniejszych poruszeń Ducha to kiedy się widzisz z ludźmi, którym możesz usłużyć a oni Tobie i odpowiada to temu co ostatnio mówił Ci Bóg i decydujesz się w tym trwać i nie rezygnować to te "zwykłe/niezwykłe" spotkania zaczynają nadawać kierunek twojemu życiu.
Zrozumiałam też jeszcze jedno. Takiego domu chcę i takiej przyszłości. Przyjmować ludzi u siebie w domu, karmić ich, gościć jak najcenniejszych ludzi, dawać im przestrzeń do spotkania z Bogiem, zachęcać i być zachęcaną. Za tym tęskni moje serce. A tak poza tym dziewczyny dały mi naszyjnik z Izraela z drzewa oliwnego, a co najciekawsze jakieś kilka dni wcześniej modliłam się o to, że chciałabym mieć coś ładnego na szyję xD Bóg naprawdę dba o każdy szczegół. Jest Bogiem precyzji.

Potem dziewczyny pojechały i już tego samego dnia były u mnie dwie jedne z moich najbliższych przyjaciółek z dzieciństwa. Z czego jedna z nich jest w naprawdę trudnym miejscu już od dłuższego czasu o czym nie będę pisać. To spotkanie było bardzo ważne ze zwykłej przyczyny spotkania się po prostu z tęsknoty ale też z tego powodu, że czasem samo przebywanie z przyjaciółmi bardzo koi. Potem modliłyśmy się razem i pomimo, że nie jesteśmy z tego samego kościoła, Duch Święty nam usługiwał. Przychodził z miłością i ukojeniem. A to, że naprawdę się kochamy dawało poczucie bezpieczeństwa. Jednak niektóre sprawy wymagają więcej niż jednej modlitwy. Często nosimy w naszym życiu konsekwencje niedojrzale podjętych decyzji naszych rodziców. Powiem szczerze, że czuję bezsilność w takich sytuacjach. Nie rozumiem wielu rzeczy. Ale wiem, że Pan jest w stanie odmienić wszystko każdą sytuację i historię i wiem to bo tego doświadczyłam.

Następnego dnia jechałam już na "Początek" konferencję sylwestrową na której miałam zaszczyt już drugi raz prowadzić warsztaty ze studiowania Słowa. W tym całym biegu i zamieszaniu przygotowanie się do nich naprawdę było dla mnie trudne. Jednak Bóg był ze mną i już dzień przed wyjazdem miałam ogólny plan i wizję. Tylko że tym razem moim pragnieniem było jednak poprowadzić to głębiej, bardziej w praktykę połączyć to z modelem uwielbienia z 4 rozdziału księgi Objawienia - harfy i czaszy. Harfa symbolizuje muzykę i dziwięki same w sobie, czasza zaś modlitwy. A połączenie tego jest śpiewaniem lub graniem tego czym byś się modlił co byś czytał. Śpiewania Słowa Bożego lub samych modlitw lub granie tego co mógłbyś powiedzieć w słowach. Miałam wizję ludzi którzy są z tak wielu denominacji ,ale połączeni jednym pragnieniem uwielbienia i wywyższenia Jezusa stają razem wolni od wstydu i podziałów. Ale tak szczerze nie wierzyłam, że się to stanie. Nie wiedziałam nawet ile osób przyjdzie na tak mało atrakcyjne warsztaty jakim jest studiowanie Słowa, szczególnie, że inne do wyboru np były warsztaty z chodzenia w mocy ! C'mon sama bym poszła na takie gdybym nie prowadziła moich xD Ale okazało się, że miałam około 60 osób !!! Co pozwalało mi mieć wypasistą salę dla siebie i dzięki wspaniałomyślności Kuby (którego wtedy nie polubiłam xD a potem okazało się, że jednym z bardziej inspirujących ludzi jakich znam) mogłam mieć piano na moich warsztatach. 

Kiedy zobaczyłam to 60 osób już mi się chciało płakać ! Serio ! Nagle Bóg wlał coś takiego do mojego serca czego wcześniej nie miałam - wołanie o jedność na poziomie serca. Nie wiem jak to określić, ale dotykało mnie to gdy tylko patrzyłam na tych ludzi i ich otwarte umysły i świadomość tego, że od wielu z nich sama mogłabym się wiele nauczyć. Było kilka znajomych mi twarzy z poprzedniego roku z moch warsztatów co było dla mnie wielkim przywilejem. Na drugiej części warsztatów kolejnego dnia miałam już o 20 osób więcej. Pod koniec każdych warsztatów, kiedy kończyłam mówić robiliśmy praktyczne zastosowanie i szczerze... nie liczyłam na nic. Polegało to na tym, że cała sala miała fragment, nad którym medytowała a potem jak grałam zaczynałam śpiewać jedno zdanie, które wszyscy mieli powtórzyć, jednak tylko zaczynałam na resztę liczyłam od ludzi, którzy byli uczestnikami. Ale c'mon... około 70/80 osób w jednej sali na kupie, nie znając się będzie teraz mi wyśpiewywać swoje modlitwy a cała reszta bez zawahania ma to nagle powtarzać... i kurcze.... STAŁO SIĘ. Po prostu się stało. Płakać mi się chciało jak nie wiem co. Zero osądu, myślenia czy ktoś śpiewa ładnie czy nie, czy powinienem teraz otworzyć usta czy nie... nic z tego. Ludzie podjęli decyzję i po prostu widziałam to co wierzę zobaczę w końcu - kościół stający w jedności, podnoszący swój głos do Pana panów, i Króla królów w jednym okrzyku w totalnej jedności i tej samej pasji. Niezależnie od tego kto w jakim miejscu duchowo się znajduje i z jakiego kościoła jest. Wzrosła we mnie pasja do modlitwy o kościół o to by był rodziną przede wszystkim. Chciałam tak bardzo wszystkim wtedy powiedzieć, że ich kocham, żeby zanieśli to do swoich kościołów, kontynuwali w domu. 


Niesamowite dla mnie było, że przychodzili do mnie ludzie ci, którzy nie byli u mnie na warsztatch i mówili, że słyszeli, że było grubo, że był duch święty. Moja przyjacióła przyszła w czasie warsztatów i powiedziała, że duch święty kazał jej przyjść bo coś ważnego się działo na tych warsztatach. Nie wiem jak mam dziękować za ten przywilej bycia w tamtym momencie narzędziem w jego rękach. Ludzie podchodzili i mówili co im to dało. Nie ma nic piękneijszego. Ale co jest piękne to nie koniec mojej prygody z warsztami, co napiszę bo otoworzyły się dla mni kolejne drzwi. 
A tak poza tym wsparcie moich przyjaciół podczas tych warsztatów było bezcenne, dziękuję, że zawsze przy mnie jesteścue chociaż dokładnie wiecie co będę mówić i znacie wszystkie historie, które opowiadam na pamiec xD Kocham Was !

Wróciłam do domu i musiałam się zmierzyć z studiami... tak. I to chyba jest jedno z większych świadectw mojego życia. Możliwie wszystko co mogło pójść nie tak na moich studiach tak właśnie poszło w moim wypadku xD Ogólnie co roku ocierałam się o niezaliczenie, a na trzecim roku przeszłam już swój szczyt. Zazwyczaj nie wynikało to z moich zaniedbań ale z wyjątkowych w moim przypadku przeciwności. Jak pewnie większość z Was wie i zna moje świadectwo z hiszpańskiego to było to największe zwycięstwo Boga w moim życiu nad okolicznościami, a zarazem połowa drogi do ukończenia studiów. 
W dużym skrócie. Na studiach został mi jeszcze jeden dowolny przedmiot Ogólnouniwesytecki do zaliczenia. A ja już w planach miałam wyjazd do Herrhnut. Decyzja o dopuszczenia mnie do przedmiotu zajęła Uniwersytetowi Warszawskiemu tyle czasu, że już dawno było po terminach rejestracji. Czyli jednym słowem co mi po zgodzie jeśli i tak już nie mogę się zarejestrować. Wiedziałam, że muszę znaleźć przedmiot na którym nie ma listy obecności, egzaminu i trwa pół semestru abym w styczniu mogła podejść do obrony pracy licencjackiej. Ogólnie... cudu mi trzeba było, a to wszystko dlatego bo miałam być w Herrnhut czyli nie miałabym jak się uczyć, a już tym bardziej być na wykładach xD Muszę przyznać, że długo się zmagałam z poczuciem czy dobrze robię czy takie podejście jest ok. Ale wiecie o czym sobie wtedy przypominałam ? Że okoliczności nigdy nie będą na tyle idealne i dobre aby w pełni wejść w bożą wolę. Nigdy nie będzie idealnego momentu, zawsze będzie jakieś 'ale'. Wiedziałam, że albo teraz pójdę za Bogiem stuprocentowo albo znowu będę odkładać na później. Wiedziałam też, że po prostu jest to niemożliwie, więc albo Bóg sam otworzy mi drzwi albo po prostu zostanę w domu...
A więc ! Znalazłam przedmiot, który brałam dwa lata wcześniej. Akademia Filmowa. Jest to pięcioletni cykl, który trwa i można do niego przystąpić. Wiedziałam, że jest bez listy, bez egzaminu, ale jest płatny. Tylko, że ... było po terminie a lista była pełna. Nie było już miejsc. Pisałam do ludzi co mam robić itp, ale wszyscy mówili, że nie ma szans to jest zbyt oblegane i wszyscy chcą tam być. Srałam po gatkach bo zaraz miałam wyjeżdżać. Pomodliłam się i zadzwoniłam tam. "Proszę Pani jest taka sprawa, za późno dostałam decyzję, chcę bronić licencjata w styczniu... da mnie się gdzieś wcisnąć?", "No nie wiem... nie ma miejsc..." chwila ciszy ... "Dobra... wpiszę Panią. Proszę podać dane żebym mogła w systemie zarejestrować, proszę tylko przynieść pieniądze w poniedziałek." "A czy na pewno nie ma egzaminu i listy?" "Tak na pewno." "Dziękuję do widzenia" Możecie sobie tylko wyobrazić moją radość. Pojechałam następnego dnia do Herrnhut a papiery już zawiózł Grześ mój brat.
A teraz wracam z Sylwestra dzwonie i mówię "Poproszę tylko wpis do systemu z przedmiotu, bo chcę bronić licencjata jak najszybciej". A babka do mnie "Ale proszę Pani nikt Pani nie powiedział , że w tym roku jest egzamin i wszyscy muszą do niego podejść?" Spoko. Nie było mnie na ani jednych zajęciach bo... byłam w Herrnhut. Zostały jeszcze 3 zajęcia do egzaminu. Modliłam się tylko tak : Panie daj mi jakiś ludzi, którzy ogarniają i dadzą mi notatki albo coś bo inaczej zginę marnie. Poszłam na zajęcia a tam pierwsze co dostaję w rękę to lista obecności. Pozdro. Nie było mnie ani razu, lista obecności, a ja nikogo nawet nie znam. Jeśli zawalę ten przedmiot zawalam rok i nie mogę bronić licencjata. Nie mogę znowu wyjechać...

C.D.N.