piątek, 4 października 2013

Kiedy nie zgadasz się zwykłość. owoce.

Jakiś czas temu wstawiłam krótki wpis na temat postu i mojej decyzji. Już od jakiegoś czasu czuję również, że powinnam napisać na temat tego jak wszystko się potoczyło i jakie były efekty mojej decyzji. Tutaj link do mojego wpisu jeśli masz ochotę przeczytać wspomniany post "Upadek czy Zwycięstwo" .

Jak już pisałam, w niektórych wpisach, miałam bardzo intensywny rok, który dla mnie rozpoczął się w czerwcu 2012. Nigdy, ale to NIGDY nie spodziewałam się, że spotkają mnie takie rzeczy, poznam takich ludzi i Bóg będzie używał mnie tak bardzo intensywnie. Mówiłam na konferencjach, prowadziłam warsztaty ze studiowania Biblii, wyganiałam demony, modliłam się o uzdrowienie i ono przychodziło, zawarłam przyjaźnie na całe życie, które też ratowały mi życie, przechodziłam wewnętrzne uzdrowienie w ponadnaturalny sposób, patrzyłam jak nawracają się obcy mi ludzie i moi przyjaciele, podrózowłam pomiędzy Wrocławiem Poznaniem i Warszawą jak dzika (czasem tylko z notatnikiem, bo Bóg zaskakiwał mnie decyzją o wyjeździe), zmagałam się ze studiami... i wiele innych co pewnie napiszę kiedyś w ramach oddania Bogu chwały i pokazania, że jedyne czego trzeba aby Bóg nas na prawdę używał to chętne serce, które jest gotowe się poddać i być wyczulone na Jego głos. 

Jednak pomimo wielkiego błogosławieństwa jakie przyniosły te doświadczenia do mojego życia i szkoły wiary, której nigdy nie zapomnę, kiedy przyszedł czas konferencji w maju 2013 podczas "PDJ Junior - Szukajcie Pana i mocy Jego" byłam już u kresu wytrzymałości. To w jaki sposób zostałam w ogóle poproszona aby tam mówić, jak dostałam pieniądze i jak bardzo wspaniałych ludzi mi dał aby ich użyć zasługuje na oddzielny post. Wiedziałam, że to będzie ostatnia (do końca wakacji przynajmniej) konferencja na której będę usługiwać. W moim życiu prywatnym był czas podejmowania bardzo ważnych życiowych decyzji, byłam na skraju wyczerpania duchowego, fizycznego i psychicznego. Bardzo silnie doświadczałam Boga i Jego łaski ale jednocześnie wiedziałam, że już dalej tak nie pociągnę. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek była tak blisko Boga. Nawet przez jakiś czas chodziłam z wielkim pragnieniem oddania Bogu całej nocy żeby się po prostu modlić i z Nim być. Tuż przed konferencją tak się właśnie stało. Bóg włożył mi tak silne pragnienie i tyle łaski, że całą noc przesiedziałam u Jego stóp,a po 2 godzinnej drzemce pojechałam na zajęcia nie czując ani ułamka zmęczenia. Bóg bardzo mi błogosławił. Ale wiedziałam jedno - ta konfa i muszę odpocząć. 
Czas konferencji był wyjątkowo ciężki. Dużo rzeczy się działo, a ja chciałam tylko powiedzieć to co mam do powiedzenia i po prostu pojechać do domu. Kiedy mówiłam byłam tak bardzo przez Boga złamana (wiedziałam, że wszystko czego doświadczam jest tylko z Jego łaski i ja sama nie jestem w stanie nic), że kiedy wyszłam mówić, nie byłam w stanie powiedzieć nic poza tym, że jedyne czego pragnę to Jezus. Serio. Nie mogłam wykrztusić więcej. Jedyne co miałam z głowie i sercu to pragnienie zamknięcia się z moim Jezusem w pokoju i po prostu bycia z Nim. Bałam się, że już nic więcej nie powiem. Ale Duch Święty przyszedł i powiedziałam to co nosiłam w sercu.

Wróciłam do domu. Rozpakowałam się, wzięłam prysznic i poszłam spać. Nieludzkie zmęczenie nie pozwoliło mi iść na zajęcia kolejnego dnia. Tak wiele na sobie nosiłam, że gdy poczułam, że to już koniec intensywności duchowej na najbliższy miesiąc, coś jakby we mnie pękło... i to na dłuższy czas. Po raz kolejny w moim życiu zostałam zaskoczona przez diabła choć jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to on. Czasem myślę, że już znam jego schemat działania, ale za każdym razem okazuje się, że to nigdy nie jest oczywiste i, że nie można tracić czujności. 'Najczujniej ze wszystkiego strzeż swego serca bo z niego tryska źródło życia' ( Sal. 4, 23) i modlitwa 'Badaj mnie Boże i poznaj serce moje i zbadaj myśli moje i zobacz czy nie kroczę drogą zagłady ale prowadź mnie drogą odwieczną (Ps. 139,23-24) lekko sparafrazowałam ;) Ale to były moje modlitwy przez cały ten rok i Bóg się do tego przyznawał i był w tym wierny. Natomiast mój totalny zjazd pozwolił mi zapomnieć o tym jak ważne jest to aby codziennie pieczętować moje serce i ducha tym słowem, czego konsekwencje bardzo boleśnie odczułam. Odczułam jak niesamowicie ważne jest wyznawanie Bożego Słowa na głos. Kiedy deklarujesz wobec rzeczywistości duchowej, że Twoje serce należy do Boga, kiedy prosisz Go by badał twoje serce i prowadził cię drogą życia... czasem to podważałam ale kiedy tego zabrakło moje życie zaczęło tracić swój rytm i sens właściwie...

Leżałam w łóżku i ... jadłam słodycze. Marnowałam swój czas. Nie mogłam podnieść się z łóżka. Byłam tak przemęczona i sfrustrowana życiem, że nie widziałam sensu.. niczego. Zaraz zaczęły pojawiać się myśli samobójcze, którymi kiedy diabeł bardzo często mnie szantażował. Byłam pewna, że już nigdy tego nie będzie, że Bóg to zabrał bezpowrotnie, ale...kiedy my poluźniamy naszą relację z Bogiem to diabeł nie czeka grzecznie aż upadniemy najniżej, a włazi w najmniejszą przerwę pomiędzy nami a Bogiem i zaczyna sączyć grzech, frustrację, nieprzebaczenie, osąd, użalanie się nad sobą. Wpuszczamy do naszego życia to  wszytko i nasze myśli krążą wokół tego. Nie są poddane Bogu dlatego diabeł zawłaszcza sobie tą przestrzeń i zaczyna sączyć myśli, które prowadzą do zniszczenia. W moim przypadku był to między innymi powrót do myśli samobójczych.
Zaczęły spadać na mnie dosłownie rzeczy o których głosiłam. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę to było mi tak wstyd, że myślałam, że już nigdy więcej nie będę usługiwać. Brak chęci do modlitwy, do czytania, do chodzenia do kościoła, na studia.. do życia. Niesamowite jest to jak z totalnego rozpalenia dla Boga, wielkiej pasji, determinacji  i przeżywania z Bogiem najintymniejszych momentów w moim życiu, dosłownie wystarczył jeden dzień aby mnie tak upokorzyć.
Zdałam sobie sprawę, że to co robimy, to do czego nas powołuje Bóg to nie jest 'służba'... to nie jest to jak patrzą na nas ludzie, to nie jest rozwijanie się samo w sobie... to jest nasza odpowiedzialność przed Bogiem i coś co tak uderza w diabła, że jest gotowy całe moje życie zrujnować ze względu na to, że wchodzę w swoje powołanie i żyje Bożym planem dla mojego życia. Żyję tym co On myśli o mnie, żyję Jego miłością i Jego pasje stają się moimi. Nie ma nic bardziej niebezpiecznego dla diabła niż człowiek, który wchodzi w swoje powołanie i tym samym sprowadza bożą wolę na ziemię. Zobaczyłam jak bardzo weszłam w miejsce odpowiedzialności duchowej.

Podjęłam decyzję. Muszę, muszę wrócić do tego co miałam, muszę.Zaczęłam na nowo wyznaczać sobiedyscyplinę duchową. Modlić się tyle,a tyle czasu, czytać Biblię, studiować, medytować i ...nic.
Dzień za za dniem, nowa decyzja, nowa walka i ... nic.
Jak o ścianę. Moje pragnienie aby na nowo pragnąć było wielkie... ale wciąż nic. Nie rozumiałam tego. Tak bardzo mnie to bolało. Tak bardzo bolało mnie to, że moje wołanie tak jakby nie dociera do Boga, że czułam ten ból wręcz fizycznie. Bóg jest naprawdę moim życiem. Jest naprawdę moim sensem. Nie mogłam po prostu normalnie żyć kiedy miałam wrażenie jakby nagle On już zrezygnował. I choć wiem, choć znam schemat; wiem, że czasem to jest po prostu decyzja, różne sezony w życiu z Bogiem to... tym razem czułam, że to coś innego. Niby miałam ten czas modlitwy ale brakowało mu głębi... brakowało... po prostu brakowało mi w tym pasji i własnej chęci. Ja się tak strasznie zmuszałam, bo wiedziałam, że nie ma dla mnie życia bez Niego.

Pewnego wieczora zostałam doprowadzona do ostateczności. Usiadłam przed Bogiem w moim pokoju. Zamknęłam drzwi. Oparłam się o łóżko. Zaczęłam się modlić. Minęło 15 min, a ja wiedziałam, że po prostu nie dam rady nawet minuty dłużej. Okropna męczarnia. Tak się męczyłam, że aż cała poczułam się zmęczona i znudzona. Postanowiłam zadzwonić do mojej przyjaciółki, która mnie w tym czasie bardzo wspierała. Wyszłam do ogrodu, usiadłam na schodkach. Zadzwoniłam i zrobiłam coś czego dawno nie robiłam... z tego bólu, tęsknoty, żalu, niezrozumienia i frustracji po prostu się rozpłakałam. Mówię " Rozi, ja już nie dam rady. Wiesz,że się staram. Przecież wiesz,że kocham Boga, że tak bardzo chcę z Nim być. Potrzebuję Go, nie pójdę nigdzie. Moje modlitwy są suche, mój czas z Bogiem to nuda, mój każdy dzień jest przepełniony smutkiem do tego okoliczności mnie dobijają, dlaczego, dlaczego Bóg mi to robi? Czemu na to pozwala?!" Płakałam rzewnymi łzami. Bardzo. Moja kochana przyjaciółka powiedziała tylko "Agusia... nie wiem, nie wiem czemu tak się dzieje... modlę się o Ciebie, chcę dla Ciebie zmian i wierzę, że idzie przełom choć jeszcze nie widać. Nie wiem co Ci powiedzieć. Ale jestem z Tobą"
Kocham moją przyjaciółkę, ale wtedy tak bardzo potrzebowałam pocieszenia ze strony Boga, że nawet jej miłość nie była w stanie mnie utulić. Tak bardzo pragnęłam znowu Jego ramion, że tylko Jego miłość mogła mnie uspokoić.Poszłam do pokoju. Uklękłam przy łóżku i powiedziałam : " Duchu Święty, przecież jesteś Pocieszycielem... co się dzieje? Błagam Cię pociesz mnie. Pociesz mnie, błagam." Nic, zupełnie, tylko łzy pełne tęsknoty i bólu. "Jezu, jeśli mnie teraz jakkolwiek nie pocieszysz, nie przytulisz, nie dasz poczuć, że jesteś to ja rezygnuję. Rezygnuję z moim starań, ja zrobiłam wszystko, przecież wiesz,że pragnę tylko Ciebie. Zgubiłam się gdzieś po drodze, a Ty nawet nie powiesz jak tam wrócić. Przyjdę do Ciebie dopiero gdy będzie to wypływać z mojego palącego pragnienia i odnajdę w tym odpoczynek i przyjemność."...
Płakałam jeszcze długi czas na łóżku, szukając w Biblii jakiś podstaw do tego żeby jednak udowodnić sobie, że przecież jest ok, że nie może być aż tak źle. Ale nic... totalnie nic. Poszłam spać zawiedziona i z pustką w sercu.

Rano obudziłam się ze świadomością, że już się nie staram. Liczyłam na to, że obudzę się pełna emocji i uczuć do Boga z głodem modlitwy... ale nie. Wiedziałam tylko, że po prostu się nie staram. Dopiero kiedy Bóg sam pobudzi mojego ducha wtedy usiądę żeby się modlić. Czułam się lżej i radośniej - zdjęłam z siebie ciężar walki o Bożą uwagę.
Wieczorem kiedy zazwyczaj siadałam się modlić. Uświadomiłam sobie, że ... NIE MUSZĘ ! Pomyślałam o tym czego dawno nie robiłam,a co przyniosło by mi największą przyjemność. Kąpiel z masą piany ! Świeczkami, muzyką, książkami. Napuściłam wodę, przyniosłam sobie herbatę, wzięłam muzykę i "Anię na Uniwersytecie" i ... stwierdziłam, że dam Bogu szansę i wezmę Biblię i pierwszą lepszą książkę chrześcijańską jaka leżała pod ręką.
Usiadłam w wannie. Zaczęłam czytać Anię. Po ok 10 minutach tak pomyślałam... "jej, ale dziwnie... tak se czytam coś co nie dotyczy Boga, ale się odzwyczaiłam. Może choć zajrzę do tej książki". Wzięłam do ręki i okazało się, że wzięłam książkę o tytule 'POST'... o nie ! Nie będę pościć na pewno. Poza tym chciałam schudnąć moje motywacje nie byłyby czyste... ale mogę zajrzeć do środka. Kartkuję, kartkuję... i nagle trafiam na ten fragment, który umieściłam w 'Upadek czy Zwycięstwo'.

"Bez względu na to, co teraz przeżywasz, zachęcam cię abyś usłuchał wezwania Dawida i wywyższył Boga. Jeśli utknąłeś w koleinach i rutynie codziennego życia i twoje uwielbienie jest pozbawione pasji, jeśli od dawna już nie słyszałeś Bożego głosu, jeśli życiowe okoliczności wydają ci się zbyt wielkie, by je pokonać, odłóż wszystko na bok i zacznij pościć. I nie ma  znaczenia, czy będzie to post jedno - czy kilkudniowy, całkowity czy częściowy -najważniejsze jest pragnienie serca, by nakarmić Boga twoim uwielbieniem i ofiarą."  ("Post" Jentezen Franklin )

Nagle ścisnęło mnie w gardle. Poczułam, że oczy napełniają mi się łzami i moje serce jakby łamie się, ale nie z bólu tylko... takie uczucie radości gdy na coś tak długo czekasz, że kiedy to przychodzi to twoją reakcją już nie jest czysta radość ale radość dojrzała i to dojrzała w czasie po przejściach i próbach. Po ponad miesiącu suchych modlitw, braku słyszenia głosu Boga nagle słyszę : 'Dotarł do mnie Twój głos. Aga dotarło do mnie Twoje wołanie. Chcę abyś pościła siedem dni i codziennie wstawała przez ten czas o 6.00 i spędzała ten czas ze mną, a przyniosę taki przełom do Twojego życia jakiego pragniesz. Bo ja kocham serce głodne. Podobasz mi się, bo nie zadawalasz się chodzeniem płytko ale szukasz głębi dlatego ja odpowiadam i chcę dać Ci tą głębie, bo zakochałem się w Twoim sercu. Kiedy odpuściłaś dałaś mi miejsce abym to Ja coś zrobił, a nie Twoje własne wysiłki'
Moje serce płakało z radości, a ja czułam taką ekscytację na ten czas, że nie mogłam się odczekać tych siedmiu dni. Nagle coś się we mnie złamało. Trzeba zwrócić uwagę na to, że post też można by uznać, że był to mój pomysł na kolejny gest w stronę Boga aby zasłużyć an Jego uwagę. Ale jest potężna różnica, kiedy nasze czyny, decyzje motywowane są naszym pragnieniem zwrócenia bożej uwagi na nas, a inaczej kiedy to sam Bóg nas do czegoś powołuje.

Pierwszy raz od bardzo długiego czasu czułam wielką ekscytację na post. Jak myślałam o tym, że za chwilę zaczynam to nie mogłam się doczekać. Już od pierwszego dnia czułam wielką chęć do modlitwy. Coś czego tak dawno nie doświadczałam, coś za czym tak bardzo tęskniłam pojawiło się z pierwszym dniem postu - głód i pragnienie Boga zwiększające się z minuty na minutę. Nie czułam głodu praktycznie wcale ! Jak sobie przypominałam próby poszczenia o wodzie, które kończyły się na czwartym dniu takim bólem głowy i osłabieniem, że ledwo stałam na nogach to nie mogłam uwierzyć w to jak bardzo inny jest post do którego powołuje sam Bóg. Mówię zupełnie szczerze, nie czułam głodu. Nic. Jedyny głód jakiego doświadczałam to był głód Boga. Mogłabym opisywać każdy dzień i mówić co robił Bóg, ale to  wszystko streszcza się po prostu w tym zdaniu - zaczęłam pragnąć Boga na nowo, więc odpowiadałam na to pragnienie modlitwą, uwielbieniem i skupianiem na Nim każdej myśli w ciągu dnia. Po prostu kiedy do czegoś powołuje Cię Bóg to przynosi to efekty, satysfakcję i poczucie radości, wolności i pokoju. 6 dnia poczułam osłabienie i głód i to dość silnie. Zaczęłam się zmagać z frustracją, irytacją i ogólnym stanem 'nie podchodź bo zginiesz'. Pomyślałam, że może to jest ten moment żeby to skończyć, przecież to siedem dni to było tylko wrażenie. Bóg przecież nie chce mojej frustracji. Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Rozi, która bardzo dobrze znała moje postowe zmagania i jak bardzo czasem popełniam w tym błędy i wiem, że była wtedy głosem od Pana "Aga nie rezygnuje się z biegu na 10 km przy ostatnich dwóch". Było mi bardzo ciężko,ale stwierdziłam, że zachowam w tym wierność.
Wytrwałam do poniedziałku, a Jego łaska na prawdę była nade mną. W poniedziałek odkryłam coś bardzo ważnego - podczas postu Bóg wlał we mnie objawienie swojej miłości. Jakkolwiek to brzmi, ale to właśnie to objawienie zmieniło moje życie od tamtego punktu totalnie. Poprzeczka poszła...nawet nie wyżej,ale w zupełnie inne rejony tego co uważałam za ważne.

Ten post odkrył przed mną coś na co sama na pewno nie wpadła bym na pomysł żeby się modlić. Zawsze modlę się o więcej miłości, o rozpalenie, o napełnienie nią i aby mieć ją dla innych ale myślałam, że będąc już nawróconą dużo czasu, to objawienie mam jako jedne z podstawowych. Okazało się jednak, że gdy je naprawdę otrzymałam to mnie dopiero zmieniło ! Nie potrafię tego nawet dokładnie opisać w słowach ponieważ kiedy Bóg daje prawdziwe objawienie to wkładanie go w jakiekolwiek słowa spłaszcza je i nigdy nie oddaje pełni tego, co się właśnie wydarzyło.

Ale jedno zrozumiałam. Coś co słyszałam podczas oglądania wielu przebudzeniowych filmów - objawienie
bożej miłości, zmienia wszystko w Twoim życiu. Kim Walker śpiewa w 'how he loves us' - jeśli doświadczysz bożej miłości to już nigdy nie będziesz taki sam, nigdy nie będziesz taki sam. Mówi się, że Boża miłość jest podstawą, która daje nam poczucie własnej tożsamości. Daje nam świadomość i wiarę w to, że Jezus nas kocha i ma dla nas to co jest najlepsze,a wszystko co dzieje się w naszym życiu jest pod Jego kontrolą i jest to doskonałym planem dla nas. To wszystko zawsze słyszałam i myślałam, że to mam. Ale ... nie miałam.

Teraz mogę powiedzieć z własnego doświadczenia, że to jest prawda. To objawienie potrząsnęło moją teologią, moimi przekonaniami, moim komfortem relacji. Od tej pory cokolwiek działo się w moim życiu, jakiekolwiek okoliczności mnie nie spotykały moja reakcja była jedna - JEZUS MNIE KOCHA, WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE. Zawsze śmiałam się z ludzi, którzy na wszystko reagowali 'spoko, Jezus Cie kocha'... ale teraz to było moje osobiste objawienie. Kiedy doświadczy się miłości, nie ma się ochoty wychodzić z Jej obecności, nie chcę się niczego więcej i niczego mniej, ale tylko przebywać w atmosferze miłości. Kiedy czujesz, ogarnięty od stóp do głów, że Bóg otacza Cię razem z Jezusem i Duchem Świętym w uścisku, który nazywa się Miłość. Czujesz jak ona przelewa się podczas każdej sekundy kiedy kierujesz jaką kolwiek myśl w Jego stronę. Jesteś w ciągłym dialogu z Duchem Świętym. Ta świadomość miłości, po prostu nigdy Cię nie opuszcza. Nigdy ! Czujesz się odświeżany i zachęcany wciąż na nowo. Kiedy w Twojej głowie pojawia się myśl 'On mnie kocha' to Twoje serce aż ściska się z ogromu łaski i radości jaki przychodzi razem z tą myślą.

To dzieje się właśnie kiedy jest to objawione. Możesz sobie myśleć, że Bóg Cię kocha ile tylko chcesz ale dopóki nie będzie tego objawienia, to do Twojego życia nie przyjdzie conajmniej połowa błogosławieństw, prawd Biblijnych i obietnic jakie są zapewnione przez śmierć Jezusa. My nawet nie mamy pojęcia ile w nas niewiary, zachwiania, ciemności, zdołowania, smutku czy szarości. Po prostu nie mamy pojęcia, bo chodzimy w tym codziennie. Ludzie dookoła nas i tak twierdzą, że jesteśmy wyjątkowi mając Jezusa, więc czasami pozostajemy na etapie zwykłości przed połowę życia. Ale ja wiem,że Bóg odkrył to przede mną aby mi pokazać, że z każdą z tych rzeczy smutek, jakieś resztki, niewiary, zachwianie ZAKRYWA MIŁOŚĆ. Bo tak mówi Słowo Boże - "Miłość wszystko zakrywa"... to jest tak szalenie niesamowite, że nie mogę uwierzyć, że diabeł nas tak oszukuje, że zmagamy się z prostymi rzeczami przez lata, starając się pościć i wytrwale szukać co jest nie tak podczas gdy Boża Miłość załatwia to wszystko. WSZYSTKO ! Wystarczy to objawienie aby chodzić w wolności, radości, lekkości i obietnicach. To jest tak wyzwalające, że nie wiem jak bardzo mogłabym długo o tym pisać abyś mógł to naprawdę pojąć. Ale wiem jedno.

Bóg powołał nas do miłości. Stworzył nas dlatego bo chciał nas kochać. Chciał żebyśmy my kochali Jego. I cały świat został oparty na tej prostej regule - Bóg nas kocha i dlatego to wszystko stworzył. Dlatego wierzę, że miłość jest odpowiedzią na każdy problem. Bóg nie używa żadnego innego przymiot jako swojego imienia, ale tylko właśnie MIŁOŚĆ. Mówi tak o sobie. JESTEM MIŁOŚCIĄ.

To zmienił w moim życiu post. Objawienie miłości, które zmieniło mnie na zawsze i sprawiło, że moja poprzeczka poszła nie wyżej, ale zupełnie w inną stronę. Poszła tam gdzie nie ma poprzeczek, a liczy się tylko miłość.

"Choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, 
a miłości bym nie miał, byłbym miedzią dźwięczącą lub cymbałem brzmiącym.
I choćbym miał dar prorokowania, i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał całą wiedzę, i choćbym miał pełnię wiary, tak żebym góry przenosił,
a miłości bym nie miał, byłbym niczym
I choćbym rozdał całe mienie swoje, i choćbym ciało swoje wydał na spalenie,
a miłości bym nie miał, nic mi to nie pomoże."

1Kor. 13.1-3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz