niedziela, 10 sierpnia 2014

Za późno na odwrót

Także... zostały mi jeszcze niecałe dwa tygodnie do opuszczenia Herrnhut... i to jest mój drugi post od tego czasu xD Ludzie wybaczcie mi ! xD Serio miałam głębokie nadzieje na robienie tego częściej, ale ... no właśnie chyba chcę napisać dlaczego mi tak jakoś nie szło z tym pisaniem. Myślę, że w pewnej części prawdą jest to, że po prostu zapominam albo ciężko mi na to znaleźć czas ale tym razem doszła do tego inna sprawa. 
Śliczna niemiecka wioska wzdłuż torów

Przez okres około dwóch miesięcy walczyłam z wracającym poczuciem beznadziei i braki sensu w moim życiu. Tego co robię... braku sensu mojego życia po prostu. Miałam totalne załamanie psychiczne. Mój pierwszy post w którym pisałam o trudnościach związanych z przyzwyczajeniem się do nowej sytuacji w życiu i wszystkim co idzie z tym w parze okazało się mnie przerosnąć. Nie wiem na ile to jest zrozumiałe dla kogoś kto czyta to po prostu z dystansu, ale jakkolwiek może się to wydawać dziwne, że będąc w domu modlitwy i miejscu o którym marzyłam aby być, można znaleźć się w totalnej dziurze tak zwanej 'dupnej'. Chciałam uciekać stąd, ale chyba jeszcze bardziej chciałam uciekać sama od siebie.
Pewnego razu pomyślałam sobie... może ja po prostu wyjadę wcześniej niż planowałam, przecież nikt mnie tu nie zatrzyma. I nagle przyszła do mnie myśl " Ok.. to ja teraz wyjadę, posiedzę w domu jakiś miesiąc spotkam się z przyjaciółmi, powyjeżdżam, odpocznę... ale co potem? Pójdę do pracy, będę dalej mieszkać z rodzicami... będę się rozwijać kontynuować studia, wrócę do kościoła. Bez kitu." W środku czułam taką pustkę jakiej dawno nie czułam. Jeśli miałabym wrócić do tego wszystkiego co wymieniłam to byłaby to dla mnie pustka. Wiem, że Bóg powołuje mnie zupełnie do czegoś innego, a z drugiej strony to 'zupełne-inne-coś' wcale mi się nie podoba i mam ochotę uciekać od mojego powołania... Czyli generalnie znalazłam się w miejscu dupnym. Czułam, że nigdzie nie należę. Gdzie bym nie poszła to nie będę szczęśliwa. Wypadłam z kontekstu jeśli chodzi o moich przyjaciół. Totalnie. Jakieś przełomowe wydarzenia w ich życiu, a mnie przy nich nie ma. Niby się tu modlę, niby ciągle coś się dzieje, a ja czuję, że moja relacja z Bogiem jest jak gatunek na wymarciu... jak ją znajdziesz to lepiej zrób zdjęcie bo potem może nie być okazji i najlepiej wstaw na fejsbuka czy instagram żeby ludzie wiedzieli, że jesteś taki duchowy bo masz selfie z pokoju z Biblią i notatniczkiem w ręku...Wiecie o czym zamarzyłam? O Warszawie (której tak swoją drogą naprawę nie lubię), o tym żeby iść przez centrum na mój wydział, męczyć się z egzaminami, dawać korki, zarabiać, móc kupić sobie kurcze bluzkę i ciastko jak mam ochotę, wskoczyć spontanicznie w pociąg i odwiedzić przyjaciół, spotkać się z jakimiś ludźmi, którzy po porstu nie są wierzący... BYĆ SAMA. Panie! Sama być.

Życie tutaj wyklucza to, nawet we własnym pokoju czuję, że jestem otoczona ludźmi... pewnie dlatego, że faktycznie tak jest. I to jest kurde prawda. Zatęskniłam za normalnym życiem. Nienapakowanym trzema spotkaniami modlitewnymi w ciągu dnia, wykładami, grupami, uwielbieniami i do tego pracą w tych samych pokojach, kiblach i każdego łażenia ze szmatą i mopem w ręku. I tego, że pracuję, mieszkam i spotykam się z przyjaciółmi dokładnie w tym samym miejscu gdzie kurcze śpię. Taka to właśnie prawda mnie spotkała. To mi się stało i jest to fakt. Przez te wszystkie modlitwy i uwielbienia ma się wrażenie złudnej relacji z Bogiem, a prawda jest taka, że nic nie zastąpi Twojego indywidualnego czasu z Nim. Ale jesteś już tak zmęczony po całym 'duchowym' dniu, że jedyne o czym marzysz to nażreć się czipsów z kebabem i lodami, walnąć się na łóżku i oglądać filmy przez pół nocy. 

Ale zawsze wiedziałam, że choćbym miała zawrócić to już za późno. Podjęłam decyzję. Podjęłam decyzję, że będę iść tam gdzie On mnie prowadzi niezależnie od kosztu. Co prawda w czasie decyzji mało sobie zdawałam z tego sprawy,ale wiem, że to była świadoma decyzja. A to dopiero początek takiego życia, będę trudniejsze chwile. W tym wszystkim nie chodzi o to, że postanowiłam się totalnie poddać. Ja po prostu poczułam się zrezygnowana i pozwoliłam sobie na to żeby się tak czuć. Było za późno zawracać i w głębi serca wcale nie chciałam zawracać.

"Lecz my nie jesteśmy z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę." (Hbr.10,39)

Taki to właśnie dopadł mnie kryzys. A oczywiście kryzys nastąpił po serii bardzo znaczących dla mnie spotkań z Bogiem, objawień i proroctw. Niby typowe a jednak zawsze zaskakuje! xD 

Pisząc w wielkim skrócie skopiuję niektóre części mojego newslettera żeby powiedzieć co mi się przydarzało dokładnie tuż przed moim załamaniem.

Prowadze jedno z uwielbien
1. Po długotrwałej walce z moim głosem i problem z wiecznie rozchorowanym gardłem doszło do uzdrowienia. Już jakiś czas temu podjęłam decyzję, że nie będę brać leków, że jeśli chcę oglądać Boże działanie to po prostu muszę dać Mu przestrzeń. I tak to walczyłam. Non stop zapalenie gardła. Śpiewać nie mogłam, z codziennie przecież uwielbienia i niektóre z nich prowadziłam ja. I tak po długim czasie totalnie się rozchorowałam. Byłam w łóżku przez tydzień, ale obiecałam sobie nie brać leków. I tak po tygodniu wyzdrowiałam, ale co więcej mój głos był w formie lepszej niż kiedykolwiek. Mogłam śpiewać wszytko bez najmniejszych problemów, nawet ludzie widzieli różnicę. Allleluja!

2. Pojechałam na konferencję w Mikołajkach na którą zostałam zaproszona już jakiś czas temu. Co za zaszczyt !!! Jechałam prowadzić już trzecie raz warsztaty ze studiowania Bożego Słowa z młodzieżą. Mogłam spotkać się z moim bardzo dobrym kumplem. Mieliśmy duuuużo czasu żeby rozmawiać w samochodzie. Zachęcać się nawzajem i po prostu śmiać. Czas warsztatów był bardzo udany, a z organizatorami myślę, że jeszcze kiedyś Bóg to wykorzysta. Bo niesamowite dziewczyny poznałam. Modlitwa o siebie nawzajem, prorokowanie, no wypas !

Praga
3. Przez ponad rok śledziłam służbę Heidi Baker, która jest założycielką jednej z największych misji w Afryce, zajmuje się tysiącem sierot. Jednak co mnie porusza najbardziej to jej intymność z Jezusem i to jak bardzo pierwsze przykazanie przynosi owoce w jej życiu. Kiedy w tamtym roku pojechałam na Święto Namiotów „Sukkot” do Kalisza, dostałam nieoczekiwanie proroctwo, że jestem jak Heidi Baker i niedługo przyjdzie czas, że to zrozumiem. Zaraz potem Bóg zaczął mówić do mnie o sierotach i moim powołaniu w tym kierunku. Następnie zaczął się w moim życiu wysyp proroctw, że będę matką dla wielu. Wciąż to słyszałam. Niesamowicie pojawiła się dla mnie możliwość pojechania na międzynarodową konferencje w Pradze „Convocation 2014”, której główną mówczynią była… HEIDI BAKER !!! Bóg  rozpoczął też w moim życiu nowy sezon podczas tej konferencji i mówił o niewzruszonym okolicznościami oddaniu w intymności z Nim, co przyniosło do mojego życia pasmo nieoczekiwanych zmian. 
W ogóle to miałam nie jechać bo bałam się, że zabraknie mi pieniędzy. Ale okazało się, że komuś brakuje miejsca do samochodu... więc Doris zaczęła mnie namawiać, i nagle po prostu powiedziałam ok! Ale nie miałam gdzie spać i pieniędzy na to też nie. Wtedy dokładnie w tym momencie wchodzi Veronika z Czech i mówi "Aga nie masz gdzie spać? Moja znajoma właśnie odwołała, więc u mnie jest miejsce". 15 min od miejsca konfy... za darmo! Jedzenie i wspaniała rodzinna atmosfera! Bóg wie jak dbać o swoje dzieci. 

4. I to chyba jedno z najniesamowitszych rzeczy ! Moje nieoczekiwane spotkania prorocze. Weszłam w post, pierwszy raz zadając Bogu konkretne pytania. Potrzebowałam szukać kierunku dla mojego życia biorąc pod uwagę co Bóg mówił o moim wyjeździe do Barcelony.Także zadałam Bogu konkretne pytania, czego nie robię zazwyczaj podczas postu. Jeśli poszczę to po prostu o intymność z Nim. Ale teraz musiałam mieć jasność wizji gdyż ostatnimi czasy jak napisałam na początku zdaję sobie sprawę, że teraz ‘to’ właśnie jest moje życie. Już pierwszego dnia gdy wychodziłam z super marketu z zakupami na mój warzywny post, złapała mnie grupa Młodzieży z Misją i zapytali czy mogą się o mnie pomodlić. Po jednej minucie dostałam słowo „Masz nie myśleć i nie przejmować się przyszłością, gdy przyjdzie czas to będziesz wiedziała, Bóg zdejmuje z Ciebie ciężar podejmowania decyzji”. Odpowiedzieli też na inne kwestie o które pościłam… jednak to był dopiero początek.
Do Jesus-Haus przyjechało małżeństwo (ona ze Stanów, on z Indii). Kiedy byli u nas na obiedzie czułam, że ta kobieta ma namaszczenie prorocze… po dwóch dniach po prostu poszłam i powiedziałam, że czuje, że Bóg chce coś do mnie przez nią powiedzieć. Ona powiedziała, że faktycznie modli się proroczo o ludzi. Dostałam obszerne słowo prorocze, dość szczegółowe, które jest dla mnie zachętą i odświeżeniem każdego dnia, ale co niesamowite powiedziała, że moje stopy są jak strzały, więc muszę wybierać miejsca tylko te gdzie powołuje mnie Bóg. Coś musi się skonczyć aby zaczęło się nowe. I ja wiedziałam, że mój okres w Herrnhut będzie musiał dobiec końca, a ja będę musiała pojechać do Barcelony, ale … stopy jak strzały ? Nazwa szkoły biblijnej do której jadę w Barcelonie to „Saetas” oznacza to dokłanie „Strzały”.
Podczas konferencji w Pradze wiedziałam, że mam wrócić jeden dzień wcześniej. Chciałam być w niedzielę na nabożeństwie, bo miała być prorokini i mówczyni, które od wielu lat mieszkają w Afryce. Była też duża grupa z Polski i ja miałam tłumaczyć. Kiedy podczas kazania siedziałam i tłumaczyłam, przyszedł czas kiedy ta prorokini wyszła na środek i zaczęła wywoływać ludzi z sali żeby im prorokować… jedną z osób byłam ja. Usłyszałam: „Bóg Cię przygotowywał i przygotowywał na ten dokładnie czas. Będziesz podróżować po wielu krajach świata. Dlatego szlifuj swoje umiejętności językowe, będziesz znała wiele języków, niektóre z nich brzmią bardzo gardłowo. I może myślisz skąd ja wezmę na to pieniądze? Ale Bóg Ci daje międzynarodowe stypendium na cały świat”. Byłam bardzo dotknięta i w czasie gdy czułam przytłaczający ciężar powołania, które ma dla mnie Bóg i to naprawdę pomogło mi zaufać i nie martwić się o nic, szczególnie pieniądze i hiszpański, którego staram się uczyć każdego dnia.

5. I jeszcze jeden hit. Jak wróciłam z konfy to wieczorem odebrałam wiadomość na fb od Julia (gościa u którego mam być w szkole w Bracelonie), że w sumie to będzie znowu w Polsce a z Poznania do Herrnhut nie jest aż tak daleko to on by w sumie mnie odwiedził.... stres na maxa, ale spoko. No i przyjechał ze swoją grupa plus ze studentami Młodzieży z Misją z Australii. Było to dość szalone, około 20 osób, które mogły poznać historię miasta, zapoznać się z wizją i spotkać ludzi z Kansas City (grupa szalonych misjonarzy staruszków, którzy byli tylko jeden dzień i to akurat ten), mogli się razem modlić i prorokować, zakończone uwielbieniem i bardzo dobrą rozmową z moim przyszłym liderem Julio. To było niezwykłe! Moi liderzy z Jesus-Haus rozmawiali z moim przyszłym liderem, czułam się tak bardzo zaopiekowana i doceniona. Usłyszałam wiele słów zachęty i motywacji do dalszego działania jak i wiele wskazówek.

I tak właśnie o to po tym wszystkim zaczęłam stopniowo wpadać w doła. Jeżeli ktoś by mnie spytał jakie są korzenie jak znalazłam się w ty miejscu powątpiewania. NIE WIEM. Bez kitu nie wiem, ale zauważyłam pewne tendencje, którymi chciałabym się podzielić. 


UŻALANIE SIĘ NAD SOBĄ. Ja cie ! To jest dopiero potęga ! Takie niepozorne dziadostwo a tyle krzywdy może narobić. Ze względu na to, że czułam się ogólnie niezrozumiana i po trosze opuszczona pozwoliłam sobie na postawę " I tak nikt mnie nie rozumie. Jest mi smutno i często samotnie. Ludzie mi zazdroszczą a nie wiedzą jakie zmagania niesie za sobą takie życie." Niby nic takiego myślę, że każdy na pewnym etapie życia ma takie przemyślenia, ale to już były otwarte drzwi. Zamiast dziękczynienia za to, że jestem w miejscu powołania choć czasem jest trudne, wpuściłam gorycz w stosunku do braku zrozumienia ze strony ludzi przez co zabrałam swój wzrok z Boga, a zaczęłam się skupiać na tym co przechodzę i czuję. Bo przecież co w tym takiego złego? A właśnie wszystko. Jak tylko się zaczynamy skupiać na sobie nasza wizja rzeczywistości zostaje przekrzywiona. Totalnie. Zaczynamy widzieć fałszywy obraz i oceniać przez to rzeczywistość. Jezus jest Światłością. Jeśli nie patrzymy na Niego zaczynamy patrzeć w ciemność... a ciemność zniekształca kształty i nie daje pełnego obrazu. Zaczynamy chodzić w ciemności. A poznałam to po tym, że moja irytacja na ludzi dosięgła szczytu. Normalnie myślałam, że jestem otoczona przez bandę ignorantów i jestem jedyną wrażliwą osobą na tym świecie. Widziałam wszystkie ich wady. WSZYSTKIE. Ludzi, których kochałam zaczęłam po prostu unikać, żeby ich nie zmieść z powierzchni ziemi. 

Zachód słońca, jeszcze nie ścięte zboże 
"Jeśli  mówimy, że z nim społeczność mamy, a chodzimy w ciemności,
kłamiemy i nie trzymamy się prawdy.
Jeśli zaś chodzimy w światłości, jak On sam jest w światłości,
społeczność mamy z sobą, i krew Jezusa Chrystusa, 
Syna jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu" (I Jan, 1, 6-7)

Tak właśnie odkryłam, że coś jest nie tak. Przestałam mieć społeczność z ludźmi. Spuściłam mój wzrok z Jezusa i rzeczywistość zaczęła być przekłamana, a ja zgorzkniała. Przestałam też przyjmować przebaczenie... podświadomie oczywiście.

BRAK MIŁOŚCI. Jak tak byłam sobie w tym dole to porozmawiałam z Andym i szczerze mu powiedziałam, że mam wrażenie, że te wszystkie relacje są oszukane i, że czuję się, że uwierzyłam w ściemę i po prostu nie widzę sensu siedzenia w Herrnhut. Powiedział mi coś bardzo mądrego, że miłość wszystko zakrywa. I przychodzi czas w naszym życiu, że Bóg zabiera nam czasem łaskę do pewnych rzeczy... takich na przykład jak nadnaturalna łatwość do kochana ludzi (którą ja mam). I robi to po to aby wejść głębiej. Aby odkryć nasze pewne słabości i pokazać 'zobacz masz jeszcze z tym problem'. A robi to po to aby wprowadzić nas w miejsce większego objawienia i dojrzałości. Aby objawić nasze słabości i wykorzenić i je pokazać jak wiele możemy dzięki łasce i jak bardzo słabi jesteśmy bez niej. Co też jest łaską, że nam to pokazuje. Dało mi to wolność aby się nie oskarżać, ale po prostu dać Bogu przeprowadzić mnie przez proces odkrywania jak bardzo niezdolna jestem do kochania gdy nie jestem blisko Niego i jak wiele ta miłość zakrywa i jak ważne jest by dalej kochać, szczególnie 'pomimo'. 

"Kto nie nie miłuje, nie zna Boga, gdyż Bóg jest miłością.(...)
Boga nikt nigdy nie widział; jeżeli nawzajem się miłujemy,
Bóg mieszka w nas i miłość jego doszła w nas do doskonałości" (I Jana 2, 8; 12)

MOJE POJĘCIE O ODDANIU. Zawsze twierdziłam żeby poznać. Boga trzeba się nieźle narobić, a żeby być mu oddanym to trzeba żyć w przekonaniu, że nie potrzebujemy niczego innego niż Jezusa. I o ile to jest w jakimś stopniu prawda jest prawdą ale w moim przypadku diabeł powykręcał pewne prawdy. I moja słabość, mój dół i załamanie otworzyły mi na to oczy... a konkretnie na jedną z większych prawd na ten sezon mojego życia. POTRZEBUJĘ LUDZI I MOJE ODDANIE DLA BOGA TEGO WCALE NIE WYKLUCZA. Przez jakiś czas cudownie radziłam sobie sama. Wiedziałam, że Jezus jest ze mną. On jest moją jedyną miłością. Miałam nawet pewien dzień kiedy dosłownie czułam, że pokazuje mi jak bardzo jest we mnie zakochany i jak bardzo się Mu podobam. To było tak silne, że wręcz fizycznie czułam bliskość i taki stan jakbym już nie była singlem ale jakbym była zajęta. Miałam też wizję w której Bóg się ze mną zaręczał. Zaczęłam też nosić pierścionek jako przypieczętowanie tej wizji... ale totalnie się pomyliłam w Bożych intencjach. Chciałam się totalnie dla Niego oddzielić ,ale Bóg w czasie mojego załamania powiedział do mnie "A co jeśli nie dasz rady sama? Co jeśli moim planem jest to aby każdy z członków był umieszczony w ciele? Co jeśli nie dasz rady bez przyjaciół, rodziny i męża?" I wtedy zrozumiałam, że Bóg chce dla mnie relacji. Myślałam, że zaręczenie z Nim wyklucza tak wiele a On mi powiedział "Zaręczenie ze mną jest podstawą do każdej innej relacji. Zaręczyny ze mną nie zostaną zerwane wraz z tymi, które odbędą się na ziemi. Taki jest mój plan aby relacja ze Mną była podstawą do każdej innej.Jesteś stworzona do relacji ze Mną i z innymi, bo ja mieszkam w innych tak samo jak w Tobie.Z każdą poznaną osobą będziesz też lepiej poznawać Mnie."


To bardzo mnie uwolniło do wielu rzeczy... ale chyba przede wszystkim do wolności w relacji z Nim. I o ile pewne prawdy są znane nam od zawsze to doświadczenie osobistego objawienia, które zmienia serce i sposób myślenia jest czymś zupełnie innym.
Odwiedziny moich przyjaciół bardzo mnie w tym utwierdziły, ale o tym w innym wpisie.

Także teraz kiedy zostały mi jeszcze dwa tygodnie, ciężko jest nie patrzeć wstecz i nie czuć żalu, że pewien czas został skradziony. A z drugiej strony wiem, że czasem dwa tygodnie, 5 czy 1 dzień mogą zmienić całe nasze życie. Poza tym nie dam się zwieść dwoma trudnymi miesiącami podczas gdy pierwsze trzy były obfite w Boże doświadczenia, objawienia i przygody o których zawsze marzyłam. No i spoko ! Nareczka i do kolejnego wpisu !







1 komentarz: